Były szef CBA wyraził w nich zaniepokojenie śledztwami, w których kierowana przez niego instytucja uczestniczyła, a które po jego dymisji ugrzęzły. Kamiński udzielił tygodnikowi wywiadu.

I wbrew temu, co już zdążyły ogłosić prorządowe media, nie powtarzał plotek. Powoływał się na konkretne działania operacyjne (autoryzowane przez prokuratorów) i konkretne zeznania. W najbardziej fundamentalnej sprawie domniemanych związków Mirosława Drzewieckiego z gangsterami źródłem jest zeznanie, to prawda przestępcy, ale uznanego przez sąd za koronnego świadka. Czy zeznanie koronnego świadka nie jest dowodem? Ależ jest. Krzyki "Gdzie dowody?" nie mają więc w tym przypadku żadnego sensu. Można próbować ten dowód podważyć. Ale nie można udawać, że go nie było. Dlatego pytamy: co się z tym dalej dzieje?

Co słyszymy w odpowiedzi? Premier Tusk sprowadza rzecz całą do pytań o samego Kamińskiego. Że niby chodzi po redakcjach i rozgłasza. A przecież zanim udzielił wywiadu, bombardował monitami prokuratora generalnego. Pamiętamy, jak SLD usiłował zmienić debatę o aferze starachowickiej w debatę o mediach, które były posłańcem złej nowiny. Źle się to dla tego obozu skończyło. Nie tędy droga, panie premierze.

Mainstreamowi komentatorzy są gotowi na przemilczenie dowolnej informacji lub sprowadzenie jej do czyichś rojeń, żeby scena polityczna się nie zmieniła. Wizja wpływowego polityka rządzącej partii powiązanego z mafią nie przeraża ich. Inne historie też, choćby ta z sędzią, który przyjął łapówkę przekazaną mu przez służby w ramach tzw. kontrolowanego doręczenia i do dziś jest na wolności, ciesząc się tymi pieniędzmi. Ewentualna bezkarność takich ludzi ma być ceną spokoju. To cmentarny spokój, choć tym razem nikt nie gawędził na cmentarzu.