Ale ten groźny koncept zaczadził umysły unijnych przywódców podobnie jak niegdyś wiara, że podatek ekologiczny zatrzyma topnienie lodów.
I tak porażki Europejskiego Funduszu Stabilności, a wcześniej amerykańskich mechanizmów lewarowania długów tylko wzmocniły determinację prezydenta Nicolasa Sarkozy'ego, aby wychodzić z długów poprzez ich pomnażanie. Pomysł stworzenia unijnych papierów dłużnych ubezpieczających 30 proc. istniejących już długów jest niczym innym niż powieleniem mechanizmów, które doprowadziły do krachu 2008 roku.
Inna gorąco popierana przez Brukselę koncepcja – wspólnych unijnych obligacji (czyli przerzucania astronomicznych kosztów obsługi długów Grecji, Hiszpanii, Włoch na mniej zadłużone Niemcy) – jako żywo przypomina koncept, który przyświecał twórcom wspólnej europejskiej waluty. Euro było lepiej notowane od drachmy czy peso, co pozwoliło Grekom i Hiszpanom zaciągać długi powyżej ich wypłacalności. Wiemy, co było dalej. Teraz taką funkcję jak euro mają pełnić euroobligacje, które na jakiś czas pozwolą tym samym Grekom, Włochom i Hiszpanom jeszcze trochę dłużej żyć ponad stan.
Dlatego zadziwiające jest wystąpienie ministra Sikorskiego, który wezwał Berlin do działania i obrony strefy euro. Przed czym niby ci bierni Niemcy mają bronić Europę? Precyzyjniej byłoby powiedzieć: nie bronić, tylko płacić za jeszcze większą bierność pozostałych państw.
W czasie kiedy Niemcy ciężko pracowali na wysokie notowania (dziś już nie tak wysokie) swojej gospodarki, pozostałe państwa,