Wielu – i w samej Rosji, i poza krajem – mówiło, że putinowski reżim może zacząć się czegoś obawiać dopiero wtedy, kiedy na skutek spadku cen gazu i ropy nastąpi katastrofa gospodarcza. Że dopiero drastyczne obniżenie się poziomu życia może wstrząsnąć społeczeństwem.

Okazało się, że to nieprawda. Bunt nastąpił bowiem w czasie, kiedy putinowski dobrobyt trwa w najlepsze, w dodatku demonstrująca, wielkomiejska, inteligencka młodzież, wcale nie wywodzi się z biednych rodzin. Przeciwstawia się władzy nie ze względu na niedostatek, lecz dlatego, że życie w kraju dyktatury, korupcji i demonstracyjnej pychy władzy ją upokarza. Dlatego, że tak dalsze żit' nielzia.

„Dwadzieścia lat temu był sierpień 1991" (pucz Janajewa) – pisze na Facebooku jeden z uczestników protestu.  „Wtedy na ulice wyszli nasi rodzice. Ówcześni oni – to my".

Trzeba pamiętać, że rewolta ma na razie charakter lokalny – ogranicza się do metropolii i do inteligenckiej młodzieży. Może zarazić resztę kraju. Albo, co bardziej prawdopodobne, zostanie zduszona. Lecz nawet jeśli protesty wygasną, reżim będzie w przyspieszonym tempie słabnął, bo także nieudane rewolty przyspieszają przemiany świadomości społecznej.

Czy to, co teraz dzieje się w Moskwie, nie powinno dać do myślenia wszystkim tym, którzy uważają, że Rosja nie ma nic wspólnego z Zachodem i nigdy nie będzie mogła do niego dołączyć?