Reklama
Rozwiń

Pożegnanie z siwym amantem

Śmierć Adama Hanuszkiewicza telewizja publiczna uczciła "Apollem z Bellac" Giraudoux.

Publikacja: 07.12.2011 19:01

Piotr Zaremba

Piotr Zaremba

Foto: Fotorzepa, Raf Rafał Guz

Ta błaha, choć stylowa inscenizacja z 1958 roku (pięć lat przed moim urodzeniem) przypomniała, że zmarły to właściwie twórca teatru telewizji. I że grał w szczególny sposób – bardziej przedstawiając, niż się wczuwając (trochę jak Holoubek, choć inaczej).

Zetknąłem się z nim raz. Występowałem przed laty w "Warto rozmawiać" w TVP 1 – był to sąd nad filmem "Pasja" Mela Gibsona. Sędziwy, a wciąż młodzieńczy Hanuszkiewicz atakował film jako "kicz". Zwróciłem mu uwagę, że jego przedstawienia w Teatrze Powszechnym czy Narodowym też uznawano za "kicze". Obruszył się. – Znam tę śpiewkę – burknął.

– Ależ ja pana wtedy broniłem – powiedziałem zgodnie z prawdą. To sprawiło mu wyraźną przyjemność.

Co do oporu Hanuszkiewicza wobec "Pasji"... Cóż, zawsze więcej w nim było ironisty niż misjonarza. Choć w rolę misjonarza wczuwał się także.

A dlaczego broniłem go, kiedy jego inscenizacje budziły wielkie emocje? Ganiono go, że skraca, spłyca, żartuje. Z "Emancypantek" Prusa zrobił musical, Kordianowi kazał się wspinać po drabinie. Czasem naprawdę gubił sensy i irytował. Także i mnie.

A jednak nie tylko sam ładnie recytował. On przeżywał poezję. Przystrzygał romantyzm, ale i czuł jego żywotną siłę. Spory z nim były wtedy potrzebne. Ale dziś teatr często nie opowiada już o niczym istotnym – ani serio, ani nie serio. W tym świecie rasowy człowiek teatru Hanuszkiewicz symbolizował  piękną, zgubioną przeszłość.

Czasem osiągał zaskakujące wyniki, nie wiem, na ile świadomie. Słynna "Balladyna" na motorach z 1974 roku, którą widziałem, nie była nadużyciem. Przeciwnie, Hanuszkiewicz skorzystał z tego, co było istotą tego dramatu Słowackiego. On nie jest realistyczny, dzieje się jak "Król Ubu" Jarry'ego na ziemiach słowiańskich, czyli nigdzie, i zawiera potężną dawkę groteski. A równocześnie to tam Anna Chodakowska jako rasowa tragiczka wygrywała szekspirowski wymiar głównej postaci. To był Słowacki żywy. Klimat sensacji wokół niego tylko ten efekt wzmagał.

Tyle że taki Słowacki odszedł. Między innymi razem z siwym amantem mówiącym piękną, nawet jeśli nieco zimną, polszczyzną.

Autor jest publicystą tygodnika "Uważam Rze"

Ta błaha, choć stylowa inscenizacja z 1958 roku (pięć lat przed moim urodzeniem) przypomniała, że zmarły to właściwie twórca teatru telewizji. I że grał w szczególny sposób – bardziej przedstawiając, niż się wczuwając (trochę jak Holoubek, choć inaczej).

Zetknąłem się z nim raz. Występowałem przed laty w "Warto rozmawiać" w TVP 1 – był to sąd nad filmem "Pasja" Mela Gibsona. Sędziwy, a wciąż młodzieńczy Hanuszkiewicz atakował film jako "kicz". Zwróciłem mu uwagę, że jego przedstawienia w Teatrze Powszechnym czy Narodowym też uznawano za "kicze". Obruszył się. – Znam tę śpiewkę – burknął.

Komentarze
Jacek Czaputowicz: Trudne rozstanie z doktryną Czaputowicza
Materiał Promocyjny
25 lat działań na rzecz zrównoważonego rozwoju
Komentarze
Szymon Hołownia u Adama Bielana, czyli Jarosław Kaczyński osiągnął swój cel
Komentarze
Jerzy Surdykowski: Bądźmy mężami stanu!
Komentarze
Instytut Pileckiego, czyli czy każda rewolucja musi się kończyć na gruzach?
Komentarze
Bogusław Chrabota: Których narodów nie chce w Polsce Jarosław Kaczyński?