Ta błaha, choć stylowa inscenizacja z 1958 roku (pięć lat przed moim urodzeniem) przypomniała, że zmarły to właściwie twórca teatru telewizji. I że grał w szczególny sposób – bardziej przedstawiając, niż się wczuwając (trochę jak Holoubek, choć inaczej).
Zetknąłem się z nim raz. Występowałem przed laty w "Warto rozmawiać" w TVP 1 – był to sąd nad filmem "Pasja" Mela Gibsona. Sędziwy, a wciąż młodzieńczy Hanuszkiewicz atakował film jako "kicz". Zwróciłem mu uwagę, że jego przedstawienia w Teatrze Powszechnym czy Narodowym też uznawano za "kicze". Obruszył się. – Znam tę śpiewkę – burknął.
– Ależ ja pana wtedy broniłem – powiedziałem zgodnie z prawdą. To sprawiło mu wyraźną przyjemność.
Co do oporu Hanuszkiewicza wobec "Pasji"... Cóż, zawsze więcej w nim było ironisty niż misjonarza. Choć w rolę misjonarza wczuwał się także.
A dlaczego broniłem go, kiedy jego inscenizacje budziły wielkie emocje? Ganiono go, że skraca, spłyca, żartuje. Z "Emancypantek" Prusa zrobił musical, Kordianowi kazał się wspinać po drabinie. Czasem naprawdę gubił sensy i irytował. Także i mnie.