Oskarżeni, ci co przespali, wili się i tłumaczyli. Nie miałem szczęścia zobaczenia tego odważnego, który by się odwinął telewizyjnemu Katonowi. Bo metoda - tu przechodzę na drugą stronę barykady - jest prosta. Wystarczy bowiem odwrócić pytanie: - A Pan/Pani, czcigodny Redaktorze, kiedy po raz pierwszy usłyszał określenie ACTA?

Gotów jestem się założyć, że polska klasa polityczna - tak politycy, jak i dziennikarze (bo oni też są jej częścią) - usłyszeli je najprawdopodobniej w poprzednim tygodniu. Gdy Wikipedia zablokowała na jeden dzień swoją stronę. Polskie media wprawdzie informowały o tym, ale szumu wielkiego przecież nie było. Nie były to też inormacje, które w dziennikarskim żargonie zwane są breaking news.

Proszę nie odczytywac powyższych słów jako twierdzenia, że politycy są git, a dziennikarze głupi. Nie! My wszyscy - politycy, ludzie mediów, oraz opinia publiczna jesteśmy do siebie bardzo podobni. Bo przecież - sądząc po blogach tzw. zwykłych ludzi - publika też nie awanturowała się wcześniej w sprawie ACTA.

Rzecz w czym innym: w intelektualnej uczciwości, która nie pozwala bezrefleksyjnie zarzucać innym tych grzechów, od których i my nie jesteśmy wolni. Rzecz też w pewnej pokorze: masowe demonstracje przeciw ACTA były zaskoczeniem dla wszystkich. I przez to najlepszym dowodem na to, że nie nadążamy za rozwojem takich zjawisk jak np. Internet.