Można się z podejrzeniami brata zmarłego prezydenta głęboko nie zgadzać, ale warto zauważyć, że prezesowi PiS dostarcza argumentów nie kto inny, jak Donald Tusk. Premier i jego gabinet przyjęli taktykę wyśmiewania zarówno najbardziej szalonych teorii spiskowych, jak i całkiem racjonalnie brzmiących hipotez dotyczących katastrofy. W nazbyt lekki sposób zbywane są też poważne wątpliwości, jakie budzą działania polskich i rosyjskich urzędników po smoleńskiej tragedii. Do tego dochodzą ewidentne próby manipulowania opinią publiczną, w dodatku nieudolne i szybko demaskowane, bo - jak wiadomo - kłamstwo ma krótkie nogi. Wszystko to może wywoływać wrażenie, jakby obecna ekipa rządząca czuła się współodpowiedzialna za tragiczne wydarzenia, a przynajmniej, jakby miała wiele do ukrycia.

Niezależnie od tego, czy członkowie gabinetu Tuska będą takie pytania lekceważyć czy wyśmiewać, obowiązkiem rzetelnych dziennikarzy jest wciąż je zadawać. Warto pytać o to, dlaczego wysocy polscy urzędnicy latali przestarzałymi samolotami i dlaczego w specjalnym pułku lotnictwa panował tak ogromny bałagan.

Ale też należy zadać pytanie, czy polski rząd nie wybrał aby niekorzystnego dla nas trybu prowadzenia śledztwa i jak to możliwe - o czym dziś już wiemy - że sekcje zwłok ofiar katastrofy były przeprowadzone przez Rosjan nierzetelnie. Trzeba domagać się wyjaśnienia, dlaczego dwa lata po katastrofie wrak tupolewa oraz czarne skrzynki wciąż są w rękach rosyjskich i co członkowie rządu Tuska zrobili, aby ta sytuacja się zmieniła.

Należy pytać, czy polski rząd podjął próbę, by sprostować fałszujący przebieg wydarzeń raport Anodiny. Czy opacznie rozumiane wymogi dyplomacji, pragnienie ocieplenia stosunków z Rosją nie spowodowały, że prawda o przyczynach katastrofy okazała się mniej ważna?

Ten, kto domaga się odpowiedzi na wszystkie te pytania, nie musi być wcale wyznawcą teorii o zamachu w Smoleńsku. Natomiast ten, kto odmawia odpowiedzi na którekolwiek z nich, nie powinien się dziwić, że podejrzewa się go o najgorsze.