Logika zaczyna więc mieszać się z umizgami. To, ile zostanie z reformy, będzie zależało w dużej mierze od ministra sprawiedliwości Jarosława Gowina. Ostateczny kształt ustawy będzie świadczył o jego skuteczności.
Jeśli efektem szumnych zapowiedzi stanie się ustawa przypominająca projekt zmian emerytalnych, to będzie znaczyło, że więcej było tu lansowania się niż rzeczywistej pracy.
Wbrew pozorom solą polityki nie jest wcale spór rządzących z opozycją - ten jako raczej przewidywalny jest z gruntu nudny. Znacznie bardziej interesująca jest gra przebiegająca w poprzek partyjnych podziałów, gdy zawiązują się egzotyczne koalicje, nawet nie partyjne, ale personalne. Wtedy dokładnie widać, czyje interesy reprezentują politycy - ministrowie, ich zastępcy, doradcy oraz posłowie. Oni przez najbliższe miesiące będą się starali zmienić ministerialny projekt.
O tym, że uwolnienie zawodów jest potrzebne, nie trzeba chyba nikogo przekonywać. Co niespotykane w polskim Sejmie, w tej sprawie minister Gowin może liczyć nie tylko na poparcie swojego politycznego zaplecza, ale też największej partii opozycyjnej.
O ile jednak zasadę otwierania zawodów Platforma popiera, o tyle w szczegółach w partii rządzącej występują różnice. Posłowie reprezentujący np. środowiska sportowe czy prawnicze mogą chcieć rozmywać kształt ustawy, by utrzymać status quo. Gowina czeka więc żmudna praca polegająca na pilnowaniu, by nowelizacje ustawy nie wypaczały jej intencji. A w razie potrzeby będzie musiał podjąć grę z opozycją przeciw politykom własnej formacji. Ustawa deregulacyjna to więc dla niego prawdziwy sprawdzian. Chrzest wojenny. Jeśli wyjdzie z tej bitwy zwycięsko, stanie się w PO jednym z niewielu polityków, którzy będą mieli na koncie realny sukces. Tylko że w Platformie nie musi to oznaczać splendorów.