Jaki z tego wniosek? Rusofobia, nietolerancja, przejaw narodowych kompleksów, i takie tam zwykłe diagnozy, które słyszymy o sobie od lat.
Rzecz jednak w tym, że żadnych emocji nie wzbudziłby przemarsz kibiców czeskich, chorwackich, irlandzkich. Wzbudza emocje przemarsz kibiców rosyjskich. Pewnie wzbudziłoby też przejście fanów z Niemiec.
Ale na pewno w mniejszym stopniu. Niemcy nie ozdobiliby się symbolami, które obrażają uczucia innych. Darujmy sobie rozważania o swastyce, bo to czysta abstrakcja. Niemieccy kibice nie obnoszą się np. jakąś symboliką z czasów kajzerowskich.
I to jest clou problemu. Warto przyjrzeć się kibicowskiej estetyce - a jak słusznie pisał Herbert "estetyka może być pomocna w życiu". Kibice zdobią się w barwy narodowe siląc się bardziej na ekstrawagancję niż na zamanifestowanie swoich poglądów politycznych. W barwach narodowych są peruki, mniej czy bardziej zabawne czapki, peleryny. Forma mniej więcej taka sama u wszystkich. Czasem są drobne różnice - Grek nałoży plastikowy hełm hoplity, a kilku Polaków wdziało husarskie skrzydełka. Ot, zabawki. Pastisz i śmiech. Jest za to jedna grupa, która odziewa się inaczej. I te swoje przebrania traktuje - nomen omen - bardzo "sierioznie". Budionówki, furażerki z czerwonymi gwiazdami, sierpy i młoty. Bo taka ich tradycja, trzeba więc uszanować - słyszymy.
Słyszymy też, że ze Szwedami, albo Turkami również były wojny. Tyle, że po ofiarach tamtych wojen nikt już nie płacze. A po ofiarach Sowietów, z czerwonymi gwiazdami na czapkach, ciągle jednak tak. Żyją jeszcze ludzie, dla których "ta tradycja" to nie abstrakcja, ale pamięć o bólu i strachu.