Premier Donald Tusk, by pokazać, że jego partia wbrew temu, co sugerowały podsłuchane przez CBA rozmowy, wcale nie miała niejasnych kontaktów z biznesmenami z branży hazardowej, przypuścił szturm na hazard.
W pośpiechu napisano ustawę antyhazardową, a równocześnie kontrolerzy rekwirowali kolejne automaty do gry. Jeśli branża, przekonywał premier, wciąga w szpony hazardu młodych, państwo powinno reagować.
Sęk w tym, że działania rządu miały inny cel akcję piarowską. Od kilku miesięcy w sądach administracyjnych zapadają wyroki podważające zasadność aresztowań jednorękich bandytów.
Kropkę nad i postawił wczoraj Europejski Trybunał Sprawiedliwości, który uznał, że Polska wprowadziła nowe prawo bez wymaganej konsultacji z Komisją Europejską. Co to oznacza? To, że decyzje o zamknięciu salonów gry mogą być teraz uchylane przez polskie sądy. Może nas więc czekać lawina wniosków o ich uchylenie, a później pozwów o wielomiliardowe odszkodowania. I tak za piarowską akcję rządu zapłacą podatnicy.
Nie była to pierwsza tego typu sprawa. Przed dwoma laty rząd toczył walkę z dopalaczami. Dziś ona też znajduje swój finał w sądach. Właściciele sklepów co jakiś czas wygrywają procesy o zamknięcie ich lokali w drodze działań nadzwyczajnych bez wymaganych formalności.