Za cztery miesiące okaże się, czy Ukraina zwiąże się silnymi więzami z Zachodem – wtedy wyjaśni się, czy prezydent Janukowycz podpisze porozumienie z UE. Jeżeli tak, to Ukraina będzie jedną nogą na Zachodzie. Co ważniejsze – nawet jedną nogą nie będzie już mogła być w związku gospodarczym, który buduje Rosja.
Przez te cztery miesiące może się oczywiście jeszcze wiele wydarzyć, Moskwa do ostatniej chwili będzie kusić Janukowycza. Ale prezydent Ukrainy wie, że toczy się gra o coś więcej niż chwilowa obniżka cen rosyjskiego gazu.
Od chwili przyjęcia państw bałtyckich do NATO, czyli od niemal dziesięciu lat, na postradzieckim Wschodzie nie było ważniejszego wydarzenia. Nie była nim i pomarańczowa rewolucja na Ukrainie, która odmieniła społeczeństwo, ale nie polityków, przez co musiała upłynąć prawie dekada, zanim Kijów stanął przed historycznym wyborem.
W tej grze o wprowadzenie Ukrainy do przedpokoju Europy istotną rolę odgrywa los Julii Tymoszenko. Wszystko wskazuje na to, że stara Unia, głównie Niemcy, podpisanie porozumienia z Kijowem uzależnia od wypuszczenia jej z więzienia. A Janukowycz zapewne ułaskawi Tymoszenko tylko wtedy, jeżeli będzie miał pewność, że jej wyjazd na leczenie za granicę oznacza koniec jej kariery politycznej.
Być może jest to cena, którą warto zapłacić, by usłyszeć o prozachodnim Janukowyczu (wcześniej uznawanym za prorosyjskiego prezydenta). Jednak lepiej byłoby złagodzić wymagania. Nie można uzależniać losu dużego kraju od tego, czy jeden polityk ułaskawi tam drugiego polityka.