Można by nawet machnąć ręką na te pieniądze, bo w skali wydatków państwa to nie jest duża suma, a kampania i tak ma być finansowana ze środków unijnych. Trudno – Unia Europejska finansuje wiele dziwacznych akcji.
Warto jednak zatrzymać się nad intencjami Ministerstwa Pracy. Najbardziej oczywiste byłoby podejrzenie, że za pomysłem, aby zapędzić ojców na urlopy macierzyńskie, stoi jakaś lewacka ideologia równości płci – wszak jeszcze w czasie, gdy trwały prace nad ustawą, lobby feministyczne i wspierające je media usiłowały w taki sposób skonstruować urlop rodzicielski, aby ojciec obowiązkowo musiał wziąć jego część, bo w przeciwnym razie by ona przepadała. Jednak w końcu zwyciężył zdrowy rozsądek i uznano, że każda rodzina najlepiej wie, jak będzie jej najwygodniej podzielić tym urlopem – decyzję podejmują więc samodzielnie świeżo upieczeni rodzice. I państwo nie powinno się do tego wtrącać, nawet jeśli ogarnięte ideową pasją urzędniczki uważają, że tatusiów należałoby zapędzić na pół roku do zmieniania pieluch.
Tyle że takie motywacje można by przypisywać owym urzędniczkom, gdyby były one podwładnymi minister Agnieszki Kozłowskiej-Rajewicz. Tymczasem kampanię, którą opisujemy dziś w „Rz", organizuje resort pracy. Intencją musi być więc ingerencja w rynek pracy.
I tu pojawia się prawdziwy problem. Bo należy zgodzić się z feministkami, gdy twierdzą, że kobiety przez to, iż rodzą dzieci, a potem się nimi opiekują, są na rynku pracy w gorszej sytuacji od mężczyzn. Trudno się dziwić pracodawcom, że wolą bardziej odpowiedzialne stanowiska powierzać tym pracownikom, którzy na pewno nie zajdą niespodziewanie w ciążę (z czym już wiąże się wiele niedogodności dla firmy), a potem nie znikną z biura na parę miesięcy czy może nawet na rok. Można współczuć kobietom, ale trudno obrażać się na Naturę, która tak podzieliła role, że jedno z rodziców jest predestynowane do urodzenia i wychowania potomka, drugie zaś do zapewnienia rodzinie spokoju i bezpieczeństwa w tym trudnym czasie.
Wróćmy teraz do intencji resortu pracy. O co chodzi ministerstwu? Otóż ojcowie, zachęceni do korzystania z długich urlopów po narodzeniu ich dzieci, mają stać się dla firm równie ryzykownymi pracownikami jak kobiety. Mają być dla pracodawców mniej atrakcyjni. Zamiast szukać sposobów na wsparcie kobiet, tak aby zwiększyć ich szanse – na przykład tworzyć tanie żłobki i przedszkola – państwo polskie uznało, że lepiej pogorszyć sytuację mężczyzn na rynku pracy. Co – moim zdaniem – jest po prostu obrzydliwe.