Nie kryją swoich sympatii do Benito Mussoliniego i tęsknoty za czasami, w których włoski dyktator przychodził na stołeczny Stadio Olimpico oglądać mecze.
Nic zatem dziwnego w tym, że szczególne emocje towarzyszą potyczkom Lazio z Livorno. Kibice tego drugiego klubu znani są z demonstrowania poglądów skrajnie lewicowych, wręcz komunistycznych. Na trybunach epatują transparentami, na których widnieją podobizny Che Guevary czy Stalina.
Myliłby się jednak ktoś, kto by myślał, że ponura przeszłość odzywa się na trybunach włoskich stadionów. To wszystko, jak się zaraz wyjaśni, ma niewiele wspólnego z historią. Weźmy chociażby takiego ulubieńca kibiców Lazio jakim był grający w latach 1998-2004 w tym klubie obrońca, wyśmienity wykonawca rzutów wolnych, obecnie selekcjoner reprezentacji Serbii, Siniša Mihajlović. Znany on jest ze swoich nacjonalistycznych poglądów i konfrontacyjnego nastawienia wobec państw byłej Jugosławii, z którymi Belgrad był skonfliktowany. Taki twardziel imponował kibicom rzymskiego klubu.
Tyle że nacjonalizm serbski związany jest z tradycją czetnicką. A czetnicy byli prozachodnią formacją, która w trakcie drugiej wojny światowej walczyła przeciwko sojusznikom III Rzeszy – chorwackim ustaszom czy albańskim i bośniackim oddziałom Waffen-SS. Nie stali więc po tej samej stronie, co Mussolini. Byli antyfaszystami.
Dla kibiców Lazio przypuszczalnie takie niuanse nie mają znaczenia. Faszyzm postrzegają oni mitologicznie, a nie historycznie. Nie łączą go z konkretną rzeczywistością polityczną, bo ta dzisiejsza znacząco różni się od tej, która była 70 lat temu. Liczy się swoista skandalizująca niepoprawność, kłująca w oczy liberalnych pięknoduchów, których bulwersują przejawy wysławiania jakiejkolwiek przemocy. Ci z kolei w postawie Mihajlovića mogą widzieć godny potępienia relikt epoki wojen w Europie.