Dobra wiadomość jest taka, że mimo opóźnień stolica ma odcinek obwodnicy. To chyba jednak koniec dobrych informacji.
Zła informacja jest dla mieszkańców południowych dzielnic stolicy, zwłaszcza Ursynowa, gdyż to przedłużenie autostrady A2 poprowadzi rzekę aut pędzących z zachodnich województw Polski i z zagranicy prosto w ulice spokojnego do tej pory Ursynowa. Nasz rodak, tak myślę, który może jechać bezpłatną i bezkolizyjną dwupasmówką do przodu, nie będzie przecież z niej zjeżdżał wcześnie by upłynniać przepustowość końcowego węzła. Puławska tymczasem już teraz jest jedną z najbardziej zakorkowanych ulic stolicy, założę się, że zakorkuje się jeszcze bardziej.
To było wiadomo od bardzo dawna, od bardzo dawna było też wiadomo, którędy ma biec autostrada, jednak presja mieszkańców tej politycznie wpływowej dzielnicy sprawiła, że nie dość że prace tam nie ruszyły, to z powodu wyboru kosztownej wersji trasy (w tunelu) na przebicie przez Ursynów możemy czekać i dziesięć lat. Ursynów wprawdzie ma dość szerokie ulice, ale odgrodził się od terenów na wschód i południe tworząc komunikacyjną enklawę. Można powiedzieć, ma teraz za swoje, nie chcieli autostrady - będą mieli korek autostradowy. I nauczkę, że inteligencki status nie zwalnia z myślenia.
Gdzie byli jednak dysponenci tej wielomiliardowej inwestycji. Przypomina mi się wykład profesora ekonomii z pierwszego roku studiów u schyłku PRL, który dworował sobie z natrętnej wtedy propagandy sukcesu, że to a tamto zbudowano. - Zbudowanie czegoś czy produkcja jeszcze nie świadczy o sukcesie, gdyż każda gospodarka, nawet najmniej wydajna produkuje. Ważne by ta produkcja była efektywna - mówił.
Ciekawe czy ktoś bada w Polsce efektywność budowy autostrad kończących się polu, a tym bardziej na osiedlu mieszkaniowym?