I po raz kolejny właściwie nie odnosił się do treści rozmów, lecz tylko się oburzał, ?że ważnych polityków nagrywano.
Słowa premiera mogły być zaskoczeniem dla tych, którzy poważnie potraktowali to, co Tusk mówił w czwartek, gdy po kuriozalnej akcji prokuratury, ABW i policji w redakcji „Wprost" dawał do zrozumienia, że w poniedziałek może zdymisjonować szefa MSW. Ogłaszając, że nie będzie nikogo odwoływał, szef rządu wysłał sygnał, że wciąż nie dostrzega zasadniczego problemu, jakim były negocjacje między Bartłomiejem Sienkiewiczem a Markiem Belką w sprawie zmian w rządzie i budzącego poważne konstytucyjne wątpliwości dosypywania pieniędzy do budżetu przez NBP. Premier najwyraźniej liczy na to, że treść rozmów zostanie zapomniana przez wyborców.
Dlaczego Donald Tusk uważa, że może sobie na to pozwolić? Najwyraźniej odzyskał pewność – utraconą chwilowo po najeździe ABW na „Wprost" – że nadal może liczyć na część wpływowych ośrodków opiniotwórczych. Zorientował się też, że nie grozi mu utrata większości w Sejmie.
Na tle Tuskowego „nic się nie stało" odważnie zabrzmiała nawet ostrożna deklaracja Bronisława Komorowskiego. Prezydent przypomniał, że jest możliwość zgłoszenia w Sejmie konstruktywnego wotum nieufności – w ten sposób dał do zrozumienia, że nie uważa działań opozycji za polityczną awanturę, lecz zwyczajne korzystanie z mechanizmów demokratycznych. Ponadto ?między wierszami wezwał ?do dymisji skompromitowanych nagraniami polityków.
Przy tej okazji prezydent dogryzł Radosławowi Sikorskiemu, mówiąc (wbrew temu, co twierdził w nagranych rozmowach szef MSZ), że nasze relacje z USA są świetne.