Przede wszystkim gazową, i to na naszym kraju. Gazprom odciął Polsce mniej więcej jedną piątą dostaw surowca i jeszcze zapewnił, że nic mu o tym nie wiadomo. To wystarczyło, by zasiać niepokój z powodu skali rosyjskiej odpowiedzi na europejskie sankcje, bo odcięcie gazu to jednak większy problem dla polskiej gospodarki niż zamknięcie rosyjskich granic dla jabłek.
Można sobie wyobrazić, jakie wątpliwości wobec karania Rosji za wywołanie wojny na Ukrainie się pojawią, gdy do przykręcania kurka dojdzie w mroźnym grudniu czy styczniu.
Również wczoraj Rosja przetestowała inną broń, w klasycznym rozumieniu tego słowa – do zabijania. I to taką, którą można rozpocząć wojnę atomową – międzykontynentalną rakietę balistyczną, przeznaczoną właśnie do przenoszenia ładunków nuklearnych.
I już tradycyjnie doszło w środę do testów z bronią propagandową. Znowu się okazało, że NATO i – szerzej – Zachód bardzo zagrażają swoją agresywną polityką Rosji i ta biedaczka musi się bronić. A nie ma lepszej obrony niż ewentualny atak – atomowy właśnie. O konieczności zastraszania przeciwników bronią jądrową wspomniał na wczorajszym spotkaniu z przedstawicielami przemysłu zbrojeniowego osobiście prezydent Władimir Putin.
Przy okazji zastosował kolejną broń – rosyjską logikę, mówiąc, że Rosja nie da się wciągnąć w nowy wyścig zbrojeń, ale mimo wszystko wyda kilkaset miliardów dolarów na modernizację armii. Broń R-L (rosyjskologiczna) nie jest już skuteczna, Zachód się na jej ataki uodpornił. Ale G (gazowa) i A (straszak atomowy) jednak robią wrażenie i budzą strach. I one najprawdopodobniej pomogą Moskwie odnieść długofalowe zwycięstwo na Ukrainie, bo zniechęcą Zachód do wciągania tego kraju pod swoje skrzydła.