Most Moskworecki spina oba brzegi rzeki Moskwa. Na jednym jego brzegu most niemal dotyka murów Kremla i prowadzi wprost na plac Czerwony. Dziś wieczorem na tym moście umarł człowiek, który był ostatnim naprawdę demokratycznym politykiem w Rosji.
Spotkałem Borysa Niemcowa kilkanaście razy. Kiedyś w Waszyngtonie powiedział mi, że wierzy głęboko, że dożyje czasów, gdy Rosja będzie dumnym członkiem europejskiej wspólnoty. Tyle, że wtedy ani on, ani nikt inny nie przewidywał, że rządy Władimira Putina zepchną Rosję w jej najbardziej ponurą, bolszewicką przeszłość.
Niemcow był nadzieją rosyjskich demokratów. Był zwolennikiem liberalnych reform gospodarczych, rozumiał demokrację tak, jak pojmuje ją większość polityków na Zachodzie. Udowodnił to setki razy, narażając się na bicie i aresztowania podczas demonstracji w Moskwie.
Udowodnił to w ostatnim roku, gdy wielokrotnie i głośno protestował przeciwko aneksji Krymu, nazywając ją "hańbą Rosji". Udowadniał to, gdy protestował przeciwko rosyjskiej agresji na Ukrainę, nazywając ją "wojną nie naszą, lecz Władimira Putina".
Nie mam wątpliwości, że śledztwo moskiewskiej policji wykaże, że Niemcow zginął bo był komuś winny pieniądze, coś ukradł, miał romans z czyjąś żoną...