Komentarze internautów: „jak żałuję, że nie mam żadnego kredytu, kuźwa, kto wiedział, że będą rozdawać pieniądze". Następny: „kuriozum polega na tym, że kredytobiorcy, który sobie kupił 100-metrowe mieszkanie w nowoczesnym budynku będzie pomagała spłacić kredyt biedna emerytka, żyjąca w 30-metrowym mieszkaniu w walącej się kamienicy". I jeszcze jeden: „Niech rząd nie zapomni też o tych, co wzięli kredyt na samochód, czy kredyty konsumpcyjne".
Trochę przesadzają, bo projekt rządowy nie jest tak korzystny, jak ustawa dla frankowiczów, ale i tak oznacza miliony złotych wsparcia przed podatników. Podobnie jak w przypadku frankowiczów, kasę wyłożą banki - które zrzucą się na Fundusz Wsparcia Kredytobiorców w wysokości 600 mln złotych - ale w końcowym rachunku zapłacą klienci banków, ich akcjonariusze i wszyscy podatnicy. Zabawne, że ważną postacią w tym systemie będzie... starosta powiatowy (kto pamięta, że istnieje taki urzędnik wysokiej rangi regionalnej), który ma weryfikować podania kredytobiorców, a także decydować o zawieszeniu spłat pomocy, a nawet jej umorzeniu.
Można by powiedzieć, że podatnicy przyzwyczaili się i ciągle są jak ta żaba, której wodę podgrzewają powolutku, ale nie byłaby to prawda. Sądząc ze wspomnianych komentarzy internautów istnieje całkiem spora grupa ludzi, którzy mają dość i rozdawnictwa pieniędzy podatników, i głupiej propagandy, która temu towarzyszy.
Mam natomiast wrażenie, że w awangardzie zwolenników przepompowywania pieniędzy, czyli ekonomii hydraulicznej, jest grupa dziennikarzy z bardzo różnych mediów, od tak zwanej lewicy po tak zwaną prawicę. W końcu to media dopominają się o programy dotacji do budownictwa, pomocy dla rolników, obrony zdychających kopalni, czy dotowania filmów kręconych przez nieudolnych reżyserów, a ministrowie, urzędnicy rządowi i samorządowi wierzą, że tego chce lud. Tymczasem przekonanie, że nie ma darmowego lunchu lepiej zakorzeniło się w głowach podatników niż polityków i dziennikarzy.
Gallup zrobił ostatnio sondaż, jakie rozwiązania Amerykanie uważają za efektywne dla gospodarki. Na liście bardzo wysoko znalazły się m.in. ograniczenie wydatków rządowych i zrównoważenie budżetu, choć równocześnie akceptowane są większe wydatki publiczne na różne formy edukacji i wspieranie małego biznesu. Szeroka publiczność niechętna jest natomiast obniżkom podatków dla wielkiego biznesu i od dochodów kapitałowych, ale jeszcze bardziej związkom zawodowym.