Prezes Najwyższej Izby Kontroli Marian Banaś podczas posiedzenia sejmowej komisji w środę nie odpowiedział na żadne pytanie posłów. Wygłosił jedynie oświadczenie, w którym przedstawił się jako niewinna ofiara nagonki mediów. Zasadniczych wątpliwości nie rozwiał, przeciwnie, do listy pytań do niego należy dopisać – jak dowiodła dziennikarka „Rzeczpospolitej” Izabela Kacprzak – kilka kolejnych. Gdyby prezes Banaś chciał sprawę wyjaśnić do końca, znalazłby czas na rozmowę z posłami, ba, może nawet z dziennikarzami. On jednak – nauczony czterema latami rządów PiS – nie zniży się do tego, by rozmawiać z politykami opozycji czy mediami. Pełen buty, przedstawił nam następującą, niezbyt przekonującą alternatywę: albo bierzecie za dobrą monetę moje oświadczenie, albo stoicie po stronie mafii vatowskich, które mnie nienawidzą, ponieważ odebrałem im miliardy złotych.
Jednak największym problemem Banasia nie jest przekonanie o swojej niewinności opozycji, mediów czy opinii publicznej. Jeśli chce przetrwać, musi przekonać środowisko polityczne, które powołało go na urząd prezesa NIK. Na przeszkodzie stoją tu jednak nie tylko publikacje w prasie, ale przede wszystkim raport Centralnego Biura Antykorupcyjnego, które kilka miesięcy temu wzięło pod lupę majątek Banasia. W czwartek dowiedzieliśmy się, że z raportem służb zapoznał się premier Mateusz Morawiecki i przed jego decyzjami potrzebne będą dalsze analizy.
Dowiedz się więcej: Co nie gra w oświadczeniu Mariana Banasia
Nie trzeba być zbyt przenikliwym, by zrozumieć, że gdyby raport uniewinniał Banasia, to premier z pewnością poinformowałby o tym opinię publiczną. Skoro pojawił się problem, to znak, że sprawa nie jest klarowna. A służby zapewne zebrały kłopotliwe materiały i czekają na polityczny sygnał, co dalej robić.
Powołanie w środę dwóch cieszących się zaufaniem PiS polityków na zastępców prezesa NIK wygląda na element politycznego dealu pomiędzy Banasiem a partią rządzącą. Banaś zapewne doskonale wie, że nowi zastępcy mają nie tyle pomóc prezesowi NIK kontrolować państwo, ile kontrolować jego. Pytanie tylko, dlaczego sam wystąpił do Sejmu o ich powołanie. Czy była to odpowiedź na swego rodzaju ultimatum partii rządzącej: albo odejdziesz sam, powołasz naszych ludzi, którzy będą dbali o NIK, a my damy ci spokój, albo i tak doprowadzimy do twego odwołania – poprzez zmiany legislacyjne albo inne zabiegi prawne, a wtedy odejdziesz w niesławie, kompletnie przeczołgany.