Wojciech Fibak: odkąd w roku 1970 pojawił się w juniorskich turniejach wielkoszlemowych w Paryżu i Londynie (w jednym i drugim zagrał w ćwierćfinale), postrzegany jest jako nieprzeciętny talent. Każdy talent wymaga jednak odpowiednich warunków do rozwoju, a w Polsce nie jest pod tym względem najlepiej (np. zimą Fibak musi jeździć na treningi z rodzinnego Poznania aż do Warszawy). Fachowej siły trenerskiej też jest u nas jak na lekarstwo, a że nasze władze nawet nie rozważają propozycji amerykańskich szkół tenisa, które chciałyby oszlifować polski diament, kariera Fibaka rozwija się dość wolno. Co prawda w roku 1973 wygrywa nieoficjalne mistrzostwa Europy do lat 21 w Mediolanie, jednak aspiracje ma znacznie wyższe – jego marzeniem jest gra z najlepszymi.
W 1974 r. stawia wszystko na jedną kartę. Przerywa studia prawnicze i z nieco ponad stu dolarami w kieszeni jedzie do Hiszpanii, aby wziąć udział w kwalifikacjach do turniejów zawodowych. Ryzyko się opłaca. W Barcelonie, po przejściu eliminacji, wygrywa z legendarnym Arthurem Ashe'em. Daje to ogromny splendor, a i jego portfel staje się nieco zasobniejszy. Nie na tyle jednak, aby starczyło na wyjazd na turniej do Teheranu. Z pomocą przychodzi wtedy Björn Borg. Pożycza Fibakowi pieniądze na przelot do Iranu i udziela gościny w swoim pokoju. Odpłaca mu tym samym za przysługę z maja 1974 r., kiedy to Polska grała w Warszawie w Pucharze Davisa ze Szwecją. W trakcie meczu między nimi zaczął padać deszcz i wedle obowiązujących reguł pojedynek powinien zostać przerwany. Borg spieszył się jednak na samolot do Stanów Zjednoczonych (miał tam grać w finałowym turnieju WCT) i chciał kontynuować grę. Gdyby Fibak nie przystał na tę propozycję, mecz trzeba byłoby przerwać i poczekać do czasu, aż opady ustaną. Jak długo mogłaby trwać taka pauza, nikt oczywiście przewidzieć nie mógł. A ponieważ czas naglił Szweda coraz bardziej, był on skłonny oddać w takiej sytuacji mecz walkowerem. Takie zwycięstwo nie interesowało jednak Fibaka. Panowie grali w deszczu, a Borg wygrał bez straty seta.
W drodze po sukces
Tak więc Wojciech Fibak wsiadł do pociągu, a mówiąc wprost, do samolotu z napisem „zawodowy tenis". I zaczął mozolnie budować swoją pozycję w nowym dla siebie kręgu. W 1975 r. błysnął zdolnościami deblowymi, ale w singlu czołówka cały czas jawiła się jako zbyt mocna.
Aż wreszcie przychodzi rok 1976. Dobrym prognostykiem jest już styczniowy półfinał turnieju w Birmingham, ale prawdziwy przełom przynosi kwiecień. Najpierw Fibak podbija Monte Carlo, wygrywając z Tannerem, Borgiem i Meilerem. Dopiero w finale przegrywa z Argentyńczykiem Vilasem. Z Monako Polak leci do Sztokholmu. W stolicy Szwecji, w ćwierćfinale, bierze rewanż na Vilasie, w półfinale pokonuje Toma Okkera, a w finale staje naprzeciw słynącego z niekonwencjonalnych zachowań na korcie świetnego Rumuna Ilie Nastase. Pierwszy set pada łupem Fibaka 6:4. W drugim nasz tenisista jest cały czas w natarciu. Przełamuje rywala, prowadzi 5:4 i serwuje. Wszyscy sądzą, że teraz zacznie się „happening" niesfornego Rumuna; że będzie prowokował, dyskutował. Ba, może – jak to miewał nieraz w zwyczaju – położy się nawet na chwilę na korcie? Nastase jest jednak tego dnia wyjątkowo zdyscyplinowany. I to opanowanie przynosi mu pożądany skutek. Fibak chce za szybko wygrać, popełnia błędy przy siatce i w efekcie po chwili jest 5:5. Potem obaj wygrywają swoje gemy serwisowe i dochodzi do tie-breaku. W nim jest już w pewnym momencie bardzo źle – Fibak przegrywa 4:6. Wytrzymuje jednak presję – doprowadza do remisu, a potem wychodzi na prowadzenie. Przy meczbolu popisuje się kapitalnym minięciem i wygrywa 8:6. Pierwszy raz w historii profesjonalnego tenisa reprezentant Polski zwycięża w turnieju najwyższej rangi. Pamiątkowy puchar wręcza triumfatorowi szwedzki następca tronu Bertil.
Fibak nie zwalnia tempa. Gra dużo, przeważnie z dobrym skutkiem. Ale inni też nie próżnują. Polak – pomimo wygrania turniejów w Bournemouth i Wiedniu, mimo dotarcia do finałów w Louisville, Indianapolis i Toronto – cały czas nie jest pewien, czy uda mu się zakwalifikować do czołowej ósemki sezonu. I wreszcie 29 listopada 1976 r. klamka zapada – po turnieju w Johannesburgu zostaje ogłoszony ostateczny ranking Grand Prix. Fibak jest ósmy! Dziewiątego Briana Gotfrieda wyprzedza o osiem punktów. Zagra w finałach Masters!