To był pierwszy listopad pokoju od 1913 roku. Aż się prosiło, żeby natura jakoś dodatkowo uczciła ten fakt, choćby promykiem słońca, ale na placu Zamkowym pogoda typowo listopadowa, na szczęście nie pada. Z zimnym wiatrem niesie się hymn. Na dzisiejszą uroczystość potrzebne były aż trzy orkiestry. Zaczynają grać „Mazurka Dąbrowskiego". W szeregu żołnierzy rozstawionych co dwa kroki wzdłuż drogi z Belwederu szybko niesie się wieść: Piłsudski jedzie! Jeden po drugim stają na baczność. Ten wyćwiczony w musztrze paradnej ruch daje efekt przypominający nieco meksykańską falę. Samochód wjeżdża na plac Zamkowy, gdzie na specjalnie ustawionych trybunach oczekują zgromadzeni goście: generalicja, politycy, przedstawiciele korpusu dyplomatycznego. Piłsudski odbiera meldunek od dowódcy uroczystości i przemaszerowuje przed pododdziałami, odbierając salut. Niejednemu z obecnych oko zaczepiło się na pagonach Piłsudskiego – nigdy wcześniej ich nie nosił. Obok generalskiego „wężyka" dwie skrzyżowane buławy – oznaka rangi marszałkowskiej. Przemówienie wygłasza najstarszy generał Wojska Polskiego Karol Trzaska-Durski. Doskonale znają się z Legionów. To za sprawą Piłsudskiego pozbawiono go dowództwa. W nowym polskim wojsku takie małostki mają być zapomniane.
Potem piękną srebrną buławę, zaprojektowaną przez Mieczysława Kotarbińskiego – symbol marszałkowskiej władzy – niesie na poduszce najmłodszy kawaler Orderu Virtuti Militari. Kapral z 5. Pułku Piechoty Legionów Jan Żywek. Piłsudski uważnie go obserwuje. Gdyby nie zdano się na los, mógłby pomyśleć, że jakaś siła mistyczna postawiła przed nim tego człowieka. To właśnie ten pułk „wyrzucił Moskali z Podbrodzia". Bój z bolszewikami o tę stację kolejową toczono dwukrotnie. Natarcie wyszło z Bezdan, przeprawiono się przez Wilię, nieopodal zniszczonego mostu kolejowego. Utworzono przyczółek, a część pułku odmaszerowała do natarcia na Podbrodzie. Stację kolejową zajęto 7 maja, biorąc ponad stu jeńców. Żołnierze podczas chwili odpoczynku odwiedzili Zułów, uporządkowali groby rodzinne Piłsudskich, rozkopane przez Niemców, i wmurowali tablicę pamiątkową. I teraz ten legionista stoi przed nim – Pierwszym Marszałkiem Polski – i wyciąga atłasową poduszkę z buławą. Piłsudski – miłośnik Napoleona – po buławę sięga sam. Jak kiedyś jego idol po cesarską koronę.
Uroczystość jest podniosła. Można by ją na pierwszy rzut oka uznać za hołd wdzięcznego narodu i jego demokratycznych instytucji dla zwycięskiego Wodza. Problem w tym, że stopień Pierwszego Marszałka Polski nie istnieje. A Wódz Naczelny (funkcja ta złączona jest w owym czasie z urzędem Naczelnika Państwa) – gdyby traktować sprawę stricte legalistycznie – jest cywilem.
Zanim doszło do wojny
Wojna wybuchła nie z hukiem dział czy strzałami karabinów, ale przy dźwięku piór skrzypiących o papier – przy stole. W Białymstoku podpisano polsko-niemieckie porozumienie o ewakuacji Ober-Ostu. Oczywiście nie była to dobra wola: Niemców zobowiązywały do ewakuacji z okupowanych terytoriów warunki zawieszenia broni podpisanego z ententą. Uzgodniono, że na tereny okupowane wejdą dwa polskie korpusy i utworzą linię frontu oddzielającą je od bolszewików. Jeden już dziesięć dni później był nad Niemnem i stoczył nawet drobną potyczkę z Armią Czerwoną, drugi dość szybko, także nie bez walki, zajął Berezę Kartuską. W ten sposób naprzeciwko siebie stanęły wojska Piłsudskiego i bolszewickiej Rosji. Piłsudski chciał stworzyć bufor pomiędzy Polską a – w jego opinii – zawsze imperialistyczną Rosją. Ale kto wie, może zgodziłby się na wiarygodny plan normalizacji stosunków? Bolszewicy mieli jednak zupełnie inny, bardziej dalekosiężny plan. Rozpaleni doktrynami chcieli „wyzwolić" całą klasę robotniczą. Jej największe skupisko w kontynentalnej Europie znajdowało się zaledwie kilkaset kilometrów na Zachód. W Niemczech. Polska była dla nich jedynie przeszkodą, którą należało przekroczyć. Dlatego parli na zachód. Starcie nie było nieuchronne. Ale jego uniknięcie było dla obu stron nie do pomyślenia.
W ogóle sytuacja na wschodzie Polski przypominała kalejdoskop. Jeszcze w styczniu Ober-Ost najlepiej porozumiewał się z bolszewikami, ale wkrótce, zapewne żeby nie drażnić ententy, okazało się, że najlepszymi sojusznikami Niemców są jednak Litwini. Po lutowej akcji wycofywania Niemców nieco dalej na południe naprzeciw Polaków stanęli bolszewicy. Od południa – gdzieś na wysokości Wołynia – zmieniali ich (zresztą prowadzący z bolszewikami walki) „nie nasi" Ukraińcy, podporządkowani Siemionowi Petlurze. Tych z kolei zmieniali – mniej więcej na wysokości dawnej granicy pomiędzy Austrią a Rosją – „nasi" Ukraińcy z Galicji. Jeśli chodzi o Ukraińców – to jedni z drugimi co prawda nie toczyli walk, ale niewiele brakowało. W tle majaczył gdzieś walczący i z Petlurą, i z bolszewikami generał Denikin (jeden z białych generałów, którzy pragnęli obalić bolszewików i restytuować carat). Jeszcze bardziej na południe swoje interesy – zbieżne z polskimi – mieli Rumuni. Nad tym całym środkowoeuropejskim chaosem z lotu ptaka sprawowali pieczę zwycięzcy – czyli ententa. Jednak o ile zachodnia granica, w całości zależna od zwycięskich mocarstw, będzie od nich „prezentem" (co, jak się później okazało, nie było do końca zgodne z prawdą), to wschodnią musimy sobie wywalczyć – uważał Piłsudski.