Czerwonoskórzy i blade twarze

Całkowita klęska żołnierzy amerykańskich nad Little Big Horn była sensacją sezonu w 1876 roku. Znaczna część elitarnego 7. Pułku Kawalerii pod wodzą wytrawnego kawalerzysty Custera została starta na proch przez walecznych Siuksów. Bitwa dowiodła odwagi Indian, ale nie mogła odmienić wyniku starcia czerwonoskórych nomadów z cywilizacją białego człowieka

Publikacja: 14.11.2008 03:30

Wioska indiańska, fotografia z lat 70. XIX w.

Wioska indiańska, fotografia z lat 70. XIX w.

Foto: bridgeman art library

Nowojorska prasa w 1845 roku ukuła teorię „objawionego przeznaczenia”, według którego Opatrzność wyznaczyła Stanom Zjednoczonym rolę suwerena w Ameryce Północnej. Podbój Zachodu uzasadniony był „wyższością cywilizacyjną” białych nad plemionami indiańskimi i Meksykanami. Ludom tym Amerykanie mieli nieść „cywilizację”, „osiąganie korzyści oraz doznawanie błogosławieństw, które im zostaną dane”.

Była to ideologiczna podbudowa dla ekspansji w głąb kontynentu, ku wybrzeżom Pacyfiku. Zanim jednak karawany wozów z osadnikami ruszyły na podbój tzw. Dzikiego Zachodu, administracja amerykańska zapewniała, że naturalną granicą USA jest rzeka Missisipi, za którą deportowano wiele indiańskich plemion.

Prezydent John Quincy Adams wzywał Indian do wymarszu i deklarował: „Tam wasi biali bracia nie będą was niepokoili, nie będą domagali się od was ziemi; i możecie żyć w niej, wy i wasze dzieci, w pokoju i dostatku tak długo, jak trawa rosnąć będzie, a woda płynąć. Będzie to wasze na zawsze”. Szybko okazało się jednak, że słowa Adamsa były pustym frazesem. Rozwijające się w zawrotnym tempie państwo amerykańskie, gdyby nawet chciało, nie było w stanie zatrzymać migracji mas ludzi.

Na drodze ku Pacyfikowi leżała wielka głusza. Wśród zamieszkujących ją plemion indiańskich wyróżniały się wojownicze ludy Wielkich Równin (szacuje się, że w 1860 roku żyło tam ok. 240 tys. czerwonoskórych). Podzieleni, skłóceni, uwikłani w wojny o charakterze kultowym lub walczący o tereny łowieckie Indianie nie zdołali zorganizować wspólnego frontu przeciwko białym. Podstawą ich ekonomicznego bytu były olbrzymie stada bizonów, obliczane w 1865 roku na 13 mln sztuk. Ich mięso było głównym źródłem pożywienia. Ze skór szyto ubrania i namioty – sławne tipi, z kości wyrabiano narzędzia, ze ścięgien cięciwy na łuki, żołądki służyły jako worki na wodę, odchody zaś jako opał.

Waleczni nomadzi, po ujarzmieniu dzikich koni, okazali się świetnymi jeźdźcami, którzy z lubością oddawali się wojowaniu. Wojna była najbardziej szlachetną częścią zrytualizowanego życia Indian, którzy byli do niej przyuczani od najmłodszych lat. Pozwalała zdobyć łupy, ale także wykazać się męstwem, a śmierć w walce zapewniała szczęście w krainie duchów. Wojnie nieodłącznie towarzyszyło okrucieństwo – pokonanych wrogów torturowano i okaleczano.

Postępowanie Indian było irracjonalne dla białych, którzy nie rozumieli ich zwyczajów i mentalności. Nie potrafili także z nimi walczyć, a zwycięstwa zawdzięczali głównie zdobyczom cywilizacji z ujarzmioną parą, szybkostrzelnymi armatami czy powtarzalnymi karabinami na czele. Nie bez znaczenia był także olbrzymi potencjał ludnościowy Stanów Zjednoczonych – w 1960 roku liczba ludności sięgała 31,5 mln i szybko rosła, m.in. dzięki napływowi emigrantów zza oceanu. Starzy i nowi obywatele USA parli na zachód, zwabieni olbrzymimi niezagospodarowanymi połaciami ziemi i wieściami o złocie.

Ogarnięci gorączką złota górnicy podążali w poszukiwaniu kruszcu, mając za nic to, że obszary, na których prowadzą swoją działalność, są własnością, a często także świętością dla Indian. Zaraz po ich przybyciu wyrastały miasta o złej sławie, zaludniane przez zgraje łotrów, oszustów i prostytutek wykorzystujących naiwnych poszukiwaczy.

Biały człowiek coraz dalej wkraczał w obszary zajmowane przez Indian. Ważną rolę w tym marszu odegrało wybudowanie w 1869 roku transkontynentalnej linii kolejowej. Kolej woziła nie tylko pasażerów. Wzdłuż torów jak grzyby po deszczu wyrastały miasta i osady. Dla Indian oznaczało to katastrofę, także dlatego, że drogi żelazne utrudniały przemieszczanie się bizonom.

Wspomniana linia ze wschodu na zachód rozdzieliła populację tych zwierząt na dwa wielkie stada: północne i południowe. Obok Indian na bizony zaczęli polować także biali przybysze. Różnica polegała na tym, że ci drudzy dysponowali nowoczesną bronią palną. Dla bizonów był to wyrok śmierci. Uzbrojeni w dalekosiężne karabiny myśliwi zabijali po 3 mln sztuk rocznie. Sam William F. Cody, znany jako Bufallo Bill, zastrzelił w ciągu półtora roku aż 4280 bizonów. Ta rzeź spowodowała wybicie w 1883 roku stada południowego. Na północy zaś przetrwało zaledwie ok. 200 zwierząt.

Nowojorska prasa w 1845 roku ukuła teorię „objawionego przeznaczenia”, według którego Opatrzność wyznaczyła Stanom Zjednoczonym rolę suwerena w Ameryce Północnej. Podbój Zachodu uzasadniony był „wyższością cywilizacyjną” białych nad plemionami indiańskimi i Meksykanami. Ludom tym Amerykanie mieli nieść „cywilizację”, „osiąganie korzyści oraz doznawanie błogosławieństw, które im zostaną dane”.

Była to ideologiczna podbudowa dla ekspansji w głąb kontynentu, ku wybrzeżom Pacyfiku. Zanim jednak karawany wozów z osadnikami ruszyły na podbój tzw. Dzikiego Zachodu, administracja amerykańska zapewniała, że naturalną granicą USA jest rzeka Missisipi, za którą deportowano wiele indiańskich plemion.

Pozostało 85% artykułu
Historia
Pomogliśmy im odejść z honorem. Powstanie w getcie warszawskim
Historia
Jan Karski: nietypowy polski bohater
Historia
Yasukuni: świątynia sprawców i ofiar
Historia
„Paszporty życia”. Dyplomatyczna szansa na przetrwanie Holokaustu
Historia
Naruszony spokój faraonów. Jak plądrowano grobowce w Egipcie