Europejski Bank Odbudowy i Rozwoju, londyńska instytucja wspierająca transformację gospodarczą w ponad 30 krajach Europy, Azji i Afryki, regularnie ocenia ich postępy w budowie stabilnej gospodarki rynkowej. Aktualizacja tych ocen znalazła się w nowym flagowym raporcie EBOR-u, publikowanym we wtorek. Niektóre tendencje widoczne w Polsce są niepokojące.

EBOR do pomiaru postępów w transformacji wykorzystuje sześć syntetycznych wskaźników dotyczących istotnych cech gospodarki rynkowej. Na tle pozostałych ośmiu państw z Europy Środkowo-Wschodniej (Chorwacja, Słowenia, Litwa, Łotwa, Estonia, Węgry, Czechy i Słowacja) Polska pozytywnie wyróżnia się pod względem odporności rozumianej jako stabilność finansowa i bezpieczeństwo energetyczne. Słabe noty na tle regionu zbieramy natomiast pod względem „zazielenienia” gospodarki. Wyprzedzamy jedynie Węgry i Chorwację (minimalnie). Ale nawet te kraje od 2016 r. dokonały w zielonej transformacji większego postępu. Jak tłumaczy „Rzeczpospolitej” Mateusz Szczurek, ekonomista w EBOR, były minister finansów Polski, problemem Polski jest m.in. tragiczna jakość powietrza.

W stosunku do 2016 r., gdy EBOR po raz pierwszy opublikował wskaźniki transformacji w obecnej formule, pogorszyła się ocena konkurencyjności polskiej gospodarki. Największy regres odnotowaliśmy jednak w dziedzinie szeroko pojętej jakości rządzenia (obejmuje wskaźniki związane z praworządnością, ciężarami regulacyjnymi, postrzeganiem korupcji, prawami akcjonariuszy itp.). O ile w 2016 r. w regionie Polska ustępowała pod tym względem jedynie Estonii, o tyle obecnie jest też za Czechami, Litwą, Łotwą i Słowenią. – Jednym z problemów, które wpływają na ocenę jakości rządzenia w Polsce, jest sposób stanowienia prawa. Ustawy są często przyjmowane w pośpiechu i bez należytych konsultacji – mówi Mateusz Szczurek.

Nowy raport EBOR-u poświęcony jest m.in. polityce gospodarczej w warunkach kryzysu energetycznego i najwyższej od dekad inflacji. To, jak podkreśla Szczurek, także wyzwanie dla polskiego rządu. – Czasy darmowych pieniędzy niewątpliwie się skończyły. Selektywność inwestorów – zarówno krajowych, jak i zagranicznych – jest większa, niż była przez ostatnich kilkanaście lat. To wymaga też większej selektywności w wydatkach publicznych. Nie każdy przejaw kryzysu można zasypać wydatkami – tłumaczy Mateusz Szczurek.