Piątkowa poprawa nastrojów na rynkach w połączeniu z mocnymi wzrostami w Japonii dawały nadzieję, że rynki znów złapią wiatr w żagle. Już jednak pierwsze minuty handlu boleśnie zweryfikowały te założenia.

Większość europejskich rynków zaczęła dzień od spadków. Co ciekawe jednak na tym tle nieźle prezentowała się warszawska giełda. Na starcie WIG20 zyskał nieco ponad 0,3 proc. Chociaż wzrosty mogły cieszyć to było wiadomo, że bez poprawy nastrojów na innych rynkach ciężko będzie je utrzymać. Tym bardziej, że kalendarz makroekonomiczny świecił pustkami. Oznaczało to, że inwestorzy nie dostaną żadnych nowych argumentów do zakupów.

Niestety obawy, że Warszawa nie wytrzyma presji podaży okazały się słuszne. Po trzech godzinach handlu indeks największych spółek zjechał pod kreską. Na pocieszenie zostawał fakt, że kiedy WIG20 tracił około 0,3 proc. to inne europejski rynki spadały o ponad 1,5 proc. W odwróceniu negatywnych tendencji na europejskich rynkach pomóc mogli więc tylko Amerykanie. Niestety zachowaniu tamtejszych kontraktów na indeksy wskazywały również na spadkowy początek notowań. To tylko wzmocniło podaż w Europie. O ile jednak amerykańskie indeksy niedługo po rozpoczęciu wyszły na plus, tak w indeksy w Europie nie zdołały powtórzyć tego wyczynu. WIG20 w ostatecznym rozrachunku stracił 0,6 proc. Spadkami sesję zakończył również WIG50 oraz WIG250. Ten pierwszy stracił 0,07 proc. zaś drugi 0,13 proc. Patrząc jednak na poziom obrotów na GPW ciężko do tych ruchów przypisywać większą wagę. Wyniosły one niecałe 600 mln, co jest wynikiem wyjątkowo mizernym.

Dla porządku warto dodać, że inne rynki spadły mocniej niż Warszawa. Większość z nich dzień kończyła ponad 1 – proc. przeceną.