Dla rynków byłoby szokiem, gdyby stopy procentowe nie zostały obniżone przynajmniej o 0,25 pkt proc. Ale wielu inwestorów oczekiwało na silniejszą obniżkę, mimo że ekonomiści uważali, że nie będzie to możliwe. Rynek jednak działa emocjonalnie. Dzisiaj przed decyzją Fed na rynku kontraktów wzrosło prawdopodobieństwo (do 55 proc. z 30 proc. w poniedziałek), że cięcie kosztów pieniądza sięgnie 0,5 pkt proc. I dlatego wielu inwestorów poczuło się zawiedzionych mniejszą obniżką. Ćwierć procent już dawno wliczyli w swoje decyzje finansowe. Warto zresztą wspomnieć, że po poprzedniej obniżce – w październiku – indeksy również zaczęły spadać i spadały przez miesiąc.
Tym razem jednak sytuacja jest nieco inna. Komunikat po posiedzeniu Fed jest znacznie bardziej gołębi niż po październikowej obniżce. Wtedy bank wyraźniej wskazał na zagrożenia inflacyjne i inwestorzy przestraszyli się, że kolejnych cięć kosztów pieniądza może już nie być. Dopiero fatalne informacje z rynku bankowego zmusiły członków Fed do zmiany tonu i nastawienia. Teraz również przypomnieli o zagrożeniu wzrostem inflacji, ale w znacznie bardziej łagodny sposób. Dlatego drzwi do dalszych obniżek w przyszłym roku są otwarte. Takich decyzji oczekuje też większość ekonomistów. Tuż po decyzji rynek kontraktów terminowych wskazywał, że prawdopodobieństwo kolejnej obniżki pod koniec stycznia wynosi 100 proc.
Nie oznacza to oczywiście, że na giełdy szybko powróci optymizm. Sytuacja jest bardzo nerwowa.
Dlaczego Fed obniża stopy? Boi się bowiem o recesję gospodarczą. „Nasza decyzja powinna pozwolić utrzymać umiarkowany wzrost gospodarczy” – napisał bank w oświadczeniu. Poprzez cięcia stóp chce zwiększyć na rynku dostępność pieniądza, którego ostatnio zaczęło brakować. - Napięcia na rynkach pieniężnych wzrosły, banki zaostrzyły kryteria przyznawania kredytów. Oczekujemy więc obniżek stóp procentowych przez Fed, jednej we wtorek i dwóch w 2008 r. - tłumaczył jeszcze przed decyzją Fed analityk Credit Suisse Marcel Thieliant. W ostatnich tygodniach banki w Stanach Zjednoczonych i Europie rzeczywiście mocno podniosły koszty pieniądza. Ponieważ poniosły ogromne straty na złych inwestycjach na amerykańskim rynku kredytów hipotecznych, bardziej dbają o załatanie dziur w swoich bilansach finansowych, niż o udzielanie kredytów. Na przykład słynna grupa finansowa Citi straciła na nietrafionych inwestycjach ponad 10 mld dolarów. Dla porównania, jest to tyle, ile wynosi deficyt budżetowy polskiego państwa, z którym każdy z kolejnych rządów nie może sobie poradzić.
Zatem zarówno konsumenci jak i firmy mają utrudniony dostęp do pożyczek. Może się to przełożyć na spowolnienie gospodarki, ponieważ na Zachodzie, w znacznie większym stopniu niż w Polsce, wydatki spółek i osób prywatnych finansowane są z kredytu. A problem jest o tyle poważny, że ze względu na spadek cen domów Amerykanie i tak mogą ograniczyć swoje wydatki. W tym kraju bowiem dom, lub mieszkanie, jest bardzo często traktowane jako oszczędność. A jak wartość oszczędności spada, to i chęć do wydatków maleje.