Co tu dużo mówić, pewne jest także, że większość dilerów walutowych czy to w londyńskim City, czy na amerykańskiej Wall Street już wie, że w naszym kraju białe niedźwiedzie po ulicach nie chodzą. Cztery lata temu, przed wejściem do Unii, wcale takiej pewności nie mieli. Teraz jesteśmy miejscem, gdzie w sposób profesjonalny i bezpieczny można robić interesy.
Okres najszybszego dostosowania do grupy krajów niskiego ryzyka już jednak minął. Znikła więc częściowo premia za ryzyko, które jeszcze pięć lat temu na niektórych instrumentach finansowych było znaczące. Bezpośrednim efektem końca transformacji jest ciągłe umacnianie się złotego wobec innych walut i rosnące przekonanie ekonomistów, że chętnych do kupna naszej waluty nawet w dłuższym okresie nie zabraknie.
Nie stać nas jednak na świętowanie. Przed nami skok przez kolejną poprzeczkę - wyjście z grupy, którą w latach 80. ekonomista Banku Światowego Antoine van Agtmael nazwał grupą krajów wschodzących (emerging markets). By tego dokonać, należy się znaleźć w elitarnym gronie krajów strefy euro. Nagrodą będzie większa stabilność rynków i łatwiejsze prognozowanie przyszłości przez przedsiębiorców. Testem, czy to się opłaca, będzie Słowacja, która rozpoczyna ten nowy epizod w swojej historii już w 2009 roku.