Po wygranych wyborach islandzka pozostająca dotąd w opozycji centroprawica tworzy rząd. – Z dużym prawdopodobieństwem zdecyduje on o wstrzymaniu negocjacji akcesyjnych – mówi „Rz" Eirikur Bergmann, dyrektor Centrum Studiów Europejskich na islandzkim uniwersytecie Bifrost. Nadzieje na pozyskanie w gronie wspólnoty państwa bogatego, zakorzenionego w demokratycznych wartościach zachodniej cywilizacji, okazały się płonne. Do UE czekają teraz tylko kraje biedniejsze i niewypełniające wyśrubowanych europejskich standardów demokracji, jak pozostałości byłej Jugosławii czy Turcja. O Ukrainie nawet nie wspominając, bo nikt oficjalnie perspektywy europejskiej nie chce jej dać.
Islandia była krajem marzeniem dla Unii. Mimo gnębiącego ją kryzysu ciągle zamożna, a więc niestanowiąca ciężaru dla państw płatników netto w UE. Poprzez przynależność do rodziny państw skandynawskich – bliska kulturowo. Bardzo mała – zaledwie 320 tysięcy mieszkańców. Co czyniłoby ją najmniej ludnym państwem UE. W żaden sposób nie wpłynęłoby to na równowagę sił w UE. W systemie liczenia głosów dawałoby to jej mniej niż 1-procentową wagę, a więc czyniło zupełnie nieważną w sprawach decydowanych większością głosów. A tam, gdzie ciągle istnieje weto (np. polityka zagraniczna i obrony), wiadomo, że Islandia nie ma żadnych specyficznych, odmiennych od UE interesów. Inaczej niż np. mały Cypr, który skutecznie blokuje współpracę UE i NATO, ze względu na obecność Turcji w tej drugiej organizacji.
Islandia zawsze miała problemy z członkostwem w UE, głównie ze względu na swoje ryby. Bała się, że wspólna polityka rybołówstwa, poprzez dopuszczenie kutrów z innych państw UE, zniszczy kluczowe dla jej gospodarki zasoby. Jednak ta kwestia podlega negocjacjom akcesyjnym i Islandczycy mieli szanse na porozumienie się. Jeśli rzeczywiście dojdzie do zatrzymania negocjacji przez Rejkiawik, to przyczyna będzie inna – arogancja UE.
– Żądania Brytyjczyków i Holendrów w związku z Icesave, poparte przez Komisję Europejską, zostały bardzo źle przyjęte w Islandii. Szczególnie po korzystnym dla nas wyroku sądu, gdy okazało się, że Unia bez żadnych podstaw prawnych wywierała ogromną presję na Islandię na zwrot pieniędzy – wyjaśnia profesor Bergmann. Icesave to nazwa banku internetowego, należącego do islandzkich banków. Jego nierozważna polityka doprowadziła do kryzysu na wyspie, ale na atrakcyjnie oprocentowane depozyty zdecydowali się też obywatele Wielkiej Brytanii i Holandii. Gdy upadł bank, Londyn i Haga zażądały od Rejkiawiku zwrotu pieniędzy deponentom. Rejkiawik odmówił, argumentując, że doprowadzi to do bankructwa cały kraj. W reakcji premier Gordon Brown wciągnął Islandię na listę organizacji terrorystycznych, a KE skierowała sprawę do sądu EFTA – stowarzyszenia wolnego handlu, do którego poza UE należy też Islandia, Norwegia, Szwajcaria i Liechtenstein. Proces wygrała kilka miesięcy temu Islandia. Gwarancji nie musi wypłacać, ale zadra pozostała. – Ludzie stracili sympatię do Unii. Mają poczucie, że zostali potraktowani nieuczciwie – twierdzi Eirikur Bergmann.
W tej sytuacji na najbliższe lata proces rozszerzenia UE się zatrzyma. Jeszcze tylko Chorwacja stanie się 28. członkiem Unii Europejskiej 1 lipca 2013 roku. Będzie drugim, po Słowenii, państwem byłej Jugosławii w UE. – Ostatecznie wszystkie kraje bałkańskie dołączą do Unii. Ale kiedy to nastąpi, nie wiadomo – mówi „Rz" Amanda Paul, ekspertka European Policy Centre w Brukseli. Według niej pierwsza w kolejce jest Czarnogóra – najbardziej zaawansowana w negocjacjach z UE, a do tego mała, więc łatwa do wchłonięcia. Nawet i w tym wypadku jednak, zdaniem ekspertki, problemów do rozwiązania jest ciągle sporo i mówimy o perspektywie najwcześniej za 5–6 lat.