Rzeczpospolita: 15 lat temu wszyscy mówili o AIDS. Dzisiaj świat ma inne problemy, wokół tej choroby jest już ciszej.
Robin Campillo: Pod koniec lat 90. epidemia została opanowana. Pojawiły się lekarstwa, które przedłużają chorym życie. AIDS przestało być okazją do sensacyjnych relacji w mediach i straszakiem wykorzystywanym przez polityków. Ale ta cisza jest trochę sztuczna, we Francji choroba wciąż zbiera swoje żniwo, a są kraje – takie jak choćby Ukraina – gdzie sytuacja wygląda tragicznie. I nie wolno nam milczeć. Ludzie powinni się badać, a do tego potrzebna jest kampania społeczna. Trzeba mówić o zagrożonych mniejszościach. O emigrantach, którzy często przebywają na terenie Francji nielegalnie, więc nie mogą się ujawnić. A cena lekarstw na AIDS wszędzie powinna być na tyle niska, by były one dostępne w biedniejszych krajach. Trzeba o tym krzyczeć, bo jesteśmy w takim momencie, w którym wiele rzeczy jest możliwych, a jednocześnie niewiele się dzieje.
Organizacje takie jak Act Up są ważne?
Ktoś kiedyś powiedział, że rewolucje są ważne, przynajmniej dla rewolucjonistów. I Act Up było ważne, przynajmniej dla nas samych. Przestaliśmy być ofiarami, którym trzeba współczuć. Zaakceptowaliśmy fakt, że epidemia nas dotyka i dziesiątkuje, ale postanowiliśmy walczyć. Umierały prostytutki, umierali narkomani, biedni ludzie, których nie stać było na leczenie. Ale też pacjenci chorzy na hemofilię, osoby poszkodowane w wypadkach, którym trzeba było przetoczyć krew. A my przypomnieliśmy, że choć epidemia dotyka głównie grup mniejszościowych, jest poważnym problemem społecznym. Zmienialiśmy świadomość ludzi. I wreszcie odnieśliśmy wielkie zwycięstwo – we Francji leczenie stało się bezpłatne.
Jak pan trafił do Act Up?