Reklama
Rozwiń

Trauma, po której trudno żyć

Akademik, obskurny pokój z trzema metalowymi łóżkami. Bałagan. Na stole resztki jedzenia, liche kosmetyki, jakieś zeszyty. Dwie dziewczyny rozmawiają ze sobą półsłówkami. W powietrzu czuje się napięcie.

Aktualizacja: 06.10.2007 15:22 Publikacja: 05.10.2007 13:03

Gabita (Laura Vasiliu) zagrała dziewczynę, która poddaje się nielegalnej aborcji

Gabita (Laura Vasiliu) zagrała dziewczynę, która poddaje się nielegalnej aborcji

Foto: Gutek Film

Tak zaczyna się film "4 miesiące, 3 tygodnie i 2 dni". Za chwilę te dwie młode kobiety przeżyją najstraszliwszy dzień swojego życia. Jedna z nich podda się zabiegowi aborcji - w Rumunii lat 80. nielegalnej. Druga pomoże jej zaaranżować spotkanie z lekarzem, wynajmie pokój w hotelu, solidarnie się nią zajmie. Obie mogą za to zostać skazane na dziesięć lat więzienia.

W Rumunii zakaz usuwania ciąży wprowadzono w 1966 roku. W 1989 roku jednym z pierwszych aktów prawnych w wolnym kraju został on zniesiony, szacuje się jednak, że wciągu 23 lat jego obowiązywania z powodu powikłań po źle przeprowadzonych zabiegach zmarło ok. 500 tys. kobiet. Ta liczba - równa populacji dużego miasta -wydaje się wręcz nieprawdopodobna, ale podają ją wszystkie źródła, pada też w dokumencie Florina Iepana "Dzieci dekretu".

Zresztą, oglądając obraz Mungiu, też łatwo w nią uwierzyć. Zwłaszcza wówczas, gdy reżyser z najdrobniejszymi detalami pokazuje, jak lekarz szarlatan w brudnym hotelowym pokoju dokonuje zabiegu za pomocą niesterylnych narzędzi. A przecież dowiadujemy się, że dziewczyna jest już w drugim trymestrze ciąży.

Jednak "4 miesiące, 3 tygodnie i 2 dni" nie są społecznym dramatem o skutkach ostrej ustawy antyaborcyjnej. To nie jest socjalistyczna wersja "Very Drake". Cristian Mungiu robi film o ludziach żyjących w systemie totalitarnym. Na ekranie nie pada wprawdzie nazwisko Ceausescu, ale jego reżim obecny jest w każdym kadrze.

A więc Rumunia końca lat 80. Akademik, w którym ze ścian sypie się tynk. Hotel w socjalistycznym stylu z ciężkimi meblami i odrapaną łazienką. Wymarłe ulice, po których tylko z rzadka przejeżdża jakiś samochód. Smutni ludzie, bez cienia uśmiechu.

Ordynarna hotelowa recepcjonistka, jak z łaski dająca klucz do pokoju za paczkę kentów. Lekarz, który za zabieg żąda dodatkowej zapłaty w naturze. Rzuca bez żadnego skrępowania? "Chyba nie myślicie, że narażałbym się na więzienie dla 3 tysięcy lei?". I te dwie dziewczyny przeżywające upokorzenia, ból i traumę, po których trudno wyobrazić sobie dalsze życie. Mungiu pokazuje świat, w którym pytania natury moralnej schodzą na drugi plan.

Jest tylko jeden moment, w którym chce o nich przypomnieć? wtedy, gdy na zbliżeniu pokazuje wydalony płód. Duży, rozwinięty.

Ale poza tym nikt się nie zastanawia, czym jest usunięcie ciąży. Kiedy zabraknie wolności, zacierają się i inne wartości. Obok dziewczyny nie ma mężczyzny odpowiedzialnego za to dziecko. Trzeba się pozbyć płodu, najlepiej wyrzucić go do zsypu na śmieci na odległym blokowisku. Otilia krąży z plastikową torbą nocą po mieście, a widzowi przechodzą ciarki po plecach. To jest kwintesencja rozpaczy i zniewolenia.

- Znam taką historię z autopsji - mówi Cristian Mungiu. -A po projekcjach filmu w Rumunii ludzie mówili mi, że podobne doświadczenia mieli oni sami lub ich bliscy".

39-letni artysta przestrzega przed wszelkimi systemami totalitarnymi, które wdzierają się w prywatność obywateli i zabierają im wolną wolę.

Dziś na ten film, którego akcja toczy się zaledwie 18 lat temu, patrzymy jak na obraz historyczny. Zmieniły się ulice, hotele, restauracje, samochody, styl życia. Ale czy na pewno nie znaleźlibyśmy całkiem niedaleko podobnego zniewolenia i rozpaczy?

W Polsce nie potrafimy patrzeć na miniony czas z powagą.

W muzeach socjalizmu zbieramy pralki Franie, w kinie śmiejemy się z kaowców i łyżeczek w barach mlecznych przymocowanych do stołu łańcuchami.

Wyszydzamy absurdy, wydajemy na płytach najśmieszniejsze fragmenty starych kronik filmowych.

Rumun Cristian Mungiu wybrał drogę trudniejszą. Zrobił film poważny. Skromny, prosty i wstrząsający. Przypomniał, że kiedyś przyzwyczailiśmy się do tamtego świata i uważaliśmy go za normalny. I pokazał jego grozę.

Tak zaczyna się film "4 miesiące, 3 tygodnie i 2 dni". Za chwilę te dwie młode kobiety przeżyją najstraszliwszy dzień swojego życia. Jedna z nich podda się zabiegowi aborcji - w Rumunii lat 80. nielegalnej. Druga pomoże jej zaaranżować spotkanie z lekarzem, wynajmie pokój w hotelu, solidarnie się nią zajmie. Obie mogą za to zostać skazane na dziesięć lat więzienia.

W Rumunii zakaz usuwania ciąży wprowadzono w 1966 roku. W 1989 roku jednym z pierwszych aktów prawnych w wolnym kraju został on zniesiony, szacuje się jednak, że wciągu 23 lat jego obowiązywania z powodu powikłań po źle przeprowadzonych zabiegach zmarło ok. 500 tys. kobiet. Ta liczba - równa populacji dużego miasta -wydaje się wręcz nieprawdopodobna, ale podają ją wszystkie źródła, pada też w dokumencie Florina Iepana "Dzieci dekretu".

Patronat Rzeczpospolitej
19. BNP Paribas Dwa Brzegi: Złota Palma z Cannes na otwarcie, Marcin Dorociński bohaterem retrospektywy
Film
Zmarł Michael Madsen, znany aktor filmów Quentina Tarantino
Film
Dinozaury, Superman i „Vinci 2" Machulskiego. Co czeka na nas w kinach latam?
Film
Nowa „Lalka" Netfliksa. Czym nas zaskoczy serial Maślony z Drzymalską i Szuchardtem?
Film
Brad Pitt jedzie w zwariowany sposób bolidem F1