W najciekawszych filmach tegorocznego festiwalu świat odbijał się jak w lustrze. Artyści obserwują rzeczywistość podzieloną i miotaną konfliktami, ale przede wszystkim pokazują zwykłych ludzi, którym przyszło się zmierzyć z wojną, nędzą albo – jak często w zachodnich społeczeństwach – samotnością brakiem wiary.
Filmem, który zrobił w Cannes ogromne wrażenie, był izraelski "Walc z Bashirem" – animacja przypominająca wstrząsający dokument.
– Kiedyś się zorientowałem, że wyparłem z pamięci cały rozdział mojego życia – powiedział w Cannes reżyser Ari Folman, który na początku lat 80. brał udział w wojnie z Libanem. – Próbowałem zapełnić te białe plamy. Dla siebie, ale także dla moich dzieci, które się właśnie urodziły. Chciałem dojść do prawdy, by zabrzmiała dla nich jak ostrzeżenie.
"Walc z Bashirem" to film-katharsis. Bohater usiłuje odtworzyć wydarzenia wojenne – masakrę cywilnej ludności, w której brał udział. Odwiedza dawnych znajomych, tak samo kalekich psychicznie jak on. Człowiek, który przeszedł przez piekło, nie jest w stanie się od niego uwolnić. Wspomnienia go dogonią. Naturalistyczna kreska, jaką rysowany jest film, odtwarza życie z niebywałą dokładnością. W ubiegłym roku zachwyciła świat animacja Marjane Satrapi "Persepolis". Folman raz jeszcze udowadnia, jak ogromne możliwości kryje w sobie ten gatunek, który dawno już przestał być utożsamiany z dobranockami dla dzieci.
Pełnymi garściami czerpią z życia i inni twórcy. – Poznaliśmy kobietę, która dzięki fikcyjnemu małżeństwu chciała zyskać belgijskie obywatelstwo – powiedzieli mi bracia Jean-Pierre i Luc Dardenne'owie. Laureaci Złotych Palm za "Rosettę" i "Dziecko" z opowieści o Albance, której mafia załatwia ślub z narkomanem z Liege, zrobili piękny film o rodzącym się człowieczeństwie i sumieniu niepozwalającym pogodzić się z niegodziwością i zbrodnią.