Z czym kojarzy się dzisiaj kino francuskie? Sądząc po światowych listach kasowych przebojów – głównie z rozrywką. W 2007 roku widzowie różnych krajów oglądali animację Luca Bessona "Artur i Minimki" (ok. 9 mln widzów poza Francją), kolejną część z serii "Taxi" (4,5 mln widzów) i głośny, choć kontrowersyjny portret Edith Piaf "Niczego nie żałuję" Oliviera Dahana (4 mln). W tym roku dołączy do tych hitów zapewne kolejny "Asterix" z Alainem Delonem w obsadzie.
Masowa publiczność wyraźnie czeka więc na przeboje, zwłaszcza komedie, w jakich kiedyś grywali Bourvil czy Luis de Funes. Kinomani wypatrują oczywiście nowych filmów Godarda, Resnais, Taverniera czy Chabrola, śledzą twórczość młodszych generacji jak Kassovitz, Zonka, Rachid Buchareb. Ale niemal wszyscy od dłuższego czasu mówią o kryzysie kina francuskiego.
Niewykluczone, że głosy takie ucichną teraz za sprawą dwóch do niedawna mało znanych poza Francją reżyserów. Są całkowicie odmienni, a ich filmy teoretycznie plasują się na dwóch różnych biegunach kina. "Klasa" ("Entre les murs") Laurenta Canteta to niemal paradokument, "Jeszcze dalej niż północ" ("Bienvenue chez les Ch'stis") Dany'ego Boona – lekka, choć trzymająca się realiów, komedia.
Tych dwóch, bardzo różnych, twórców łączy sukces. "Klasa" podczas ostatniego festiwalu w Cannes zdobyła Złotą Palmę. "Jeszcze dalej niż północ" stał się najchętniej oglądanym w tym kraju obrazem. Zebrał ponad 20 mln widzów, zdecydowanie zostawiając w tyle dotychczasowego lidera "Wielką włóczęgę" Gerarda Oury z Bourvilem i de Funesem (17,2 mln) i zbliżając się do zagranicznego rekordu wszech czasów – Titanica" (20,75 mln).
Oba te filmy mają też wspólną cechę – przełamują panujące we Francji stereotypy. Cantet, współpracując z pisarzem i byłym, wieloletnim nauczycielem Francois Begaudeau, odrzuca wszelkie "prawdy" dotyczące francuskiej szkoły i systemu edukacji.