Canneński festiwal dawno nie miał tak dobrego konkursu. I jury obradujące pod przewodnictwem Juliette Binoche nie miało łatwego zadania. A jednak dostrzegło wszystkie kolory dzisiejszego kina. Mocne filmy polityczne pokazujące niepokoje świata, ale też skromne, bardzo osobiste opowieści o ludziach, którzy w tym trudnym świecie żyją.
Złota Palma trafiła w ręce Jafara Panahiego za „It Was Just an Accident”. To jeden z najsłynniejszych dysydentów świata, swego rodzaju fenomen. Artysta, który przez reżim irański był kilkukrotnie skazywany na lata więzienia, odosobnienie i zakaz pracy przez 25 lat, a jednak stale robił filmy. Nie mógł wyjeżdżać z kraju, na festiwalach zostawiano zwykle dla niego wolne krzesło. Teraz odebrał nagrodę sam. Jego „It Was Just an Accident” jest filmem o ludziach, którzy przeszli przez irańskie więzienie, gdzie byli katowani przez jednego ze strażników. Przychodzi jednak moment, gdy były więzień, już na wolności, rozpoznaje kata. A dokładnie stukot jego protezy. Chce się zemścić, wymierzyć mu karę. Szuka swoich byłych współwięźniów, by również w pojmanym przez niego człowieku rozpoznali więziennego kata. Panahi zrobił film o zbrodni, karze, zemście. Ale też o tym, że natura ludzka się nie zmienia. Dobro i przyzwoitość siedzą w człowieku. Zła też nie daje się wyplenić.
Opowieści o rodzinie
Grand Prix przypadło filmowi Norwega Joaquina Triera „Sentimental Value”. To opowieść o starym reżyserze, który chce wrócić na szczyt. Przed laty zostawił żonę i dwie małe córki. Teraz wraca do dorosłych już kobiet, by wykorzystać ich historię w filmie. Trier z ogromną delikatnością i jednocześnie przenikliwością obserwuje rodzinne relacje. Mowi o życiowych zakrętach, satysfakcjach, porażkach, o zadawanych bliskim ludziom ranach, ale też o przebaczaniu.