Czego można się spodziewać po filmie, który nakręcił były kaskader? Bijatyk, strzelanin i wybuchów i „Bullet Train” ten stereotyp realizuje całkowicie. Jest krwiście, brutalnie, ale też dość zabawnie i niepoważnie. Aczkolwiek i niedoskonale, bo nowa produkcja Davida Leitcha, wziętego twórcy kina rozrywkowego (m.in. seria „John Wick”, „Deadpool 2”, „Atomic Blonde”, „Szybcy i wściekli: Hobbs i Shows”), a niegdyś dublera Jeana-Claude’a Van Damme’a i Brada Pitta, ma swoje słabości.
Pociąg-pocisk
Tytułowy „Bullet Train” (pociąg-pocisk) to Shinkansen, ekspresowa kolej w Japonii. Scenariusz Zaka Olkewicza powstał na podstawie japońskiej powieści Kōtarō Isaki i cały jest oparty na kulturowych różnicach. Japończycy są dumni, milczący (nie lubią gadania w przedziale) i honorowi, Anglo-Amerykanie to strzelające na oślep gaduły, nie słuchają rozmówcy do końca i powtarzają banały z telewizji albo z terapii. Ani to nowy pomysł na zderzenie kultur, ani nazbyt finezyjny, ale ten humor działa i momentami śmiech niesie się po sali kinowej szeroko.
W dżungli postaci głównym protagonistą jest Biedronka (Brad Pitt), pracownik agencji zabójczo-wywiadowczej (prywatnej? CIA?). „Biały menel” – jak określa go inna postać i faktycznie wygląda trochę jak przystojniejszy brat Jeffreya Lebowskiego, słynnego obwiesia z filmu braci Coen.
Biedronka ma pecha, ale przewrotnego – przyciąga tylko te nieszczęścia, które w efekcie okazują się fartowne i ratują mu życie. Jeżeli wchodzi w kałużę, to dlatego, by nie wpaść pod ciężarówkę, co widzimy w pierwszej scenie.
Nasz bohater wsiada do tytułowego pociągu z misją wykradnięcia tajemniczej walizki. Neseser ma jednak właścicieli, są też inni zdeterminowani zabójcy usiłujący go zdobyć. Wszystko rozegra się więc w czasie parogodzinnej podróży Shinkansenem pomiędzy Tokio a Kioto.