Śmierć zabrała go w biegu – W zeszłym tygodniu robiliśmy korektę napisów do angielskiej kopii – mówi producent Paweł Rakowski ze Skorpion Art. – W czwartek pokazywaliśmy film szefowej instytutu filmowego Agnieszce Odorowicz, ustalaliśmy szczegóły promocji. Piotr zaprosił mnie na wieczorną próbę czytaną sztuki "Odejścia" Havla, którą reżyserował. Chcieliśmy zaproponować ją Teatrowi Telewizji. Miał wpaść następnego dnia.
Piotr Łazarkiewicz był członkiem wielkiego filmowego klanu. Mężem reżyserki Magdaleny Łazarkiewicz, szwagrem Agnieszki Holland. Jego syn Antoni od kilku lat z powodzeniem pisze muzykę filmową.
Nie należał do reżyserów, którzy co roku robią kolejny film. Nie kręcił hitów pod publiczkę, dla masowej widowni. Ale potrafił obserwować świat.
Absolwent polonistyki na Uniwersytecie Wrocławskim i reżyserii na Wydziale Radia i Telewizji Uniwersytetu Śląskiego, zaczynał pracę jako asystent Krzysztofa Zanussiego, Antoniego Krauzego, Agnieszki Holland. Samodzielnie zadebiutował w 1985 roku telewizyjnym "Kontrapunktem". Rok później zrealizował pierwszą fabułę "Kocham kino" – pełną nostalgii opowieść, w której Elżbieta Czyżewska zagrała kierowniczkę starego, umierającego kina. "Nie można żyć bez snów, bez marzeń" – mówiła w tym filmie, i to chyba też było credo Piotra.
Był człowiekiem wrażliwym. Zawsze opowiadał się po stronie słabszych, skrzywdzonych, niedających sobie rady z życiem. Udowadniał, że można znaleźć piękno na dnie. W zrealizowanym z żoną "Odjeździe" mówił o pensjonariuszkach domu starców na Mazurach – matce i córce, z których jedna czuje się Polką, druga tęskni za Niemcami. W 1993 roku zwrócił uwagę na problem, który dopiero się w Polsce rodził.