Reklama

Bartek Pulcyn: Nowa odsłona starego festiwalu

Stawiamy na kino wartości – mówi Bartek Pulcyn, dyrektor programowy Warszawskiego Festiwalu Filmowego, który potrwa od 10 do 19 października

Publikacja: 10.10.2025 05:05

Bartek Pulcyn

Bartek Pulcyn

Foto: Szymon Pulcyn

Kiedy w 1985 r. odbywał się pierwszy, stworzony przez Romana Gutka Warszawski Festiwal Filmowy, miał pan cztery lata...

No tak, jesteśmy prawie równolatkami. Teraz razem przeżywamy kryzys wchodzenia w wiek średni i mam nadzieję, że uda nam się go wspólnie pokonać. 

Reklama
Reklama

Rośliście też razem. W latach 2002–2013 pracował pan przy festiwalu jako programer, szef konkursu krótkometrażowego, zajmował się pan akredytacjami. Dzisiaj, gdy został pan dyrektorem programowym WFF, tamte doświadczenia panu pomagają?

Zobaczyłem wtedy, jak ta wielka impreza funkcjonowała. Ale świat poszedł do przodu, a – przyznam – na festiwalu przez kolejne lata zmieniło się niewiele. Gdy obejmowałem stanowisko dyrektora programowego, powiedzieliśmy sobie z zespołem, że będziemy dążyć do powolnej ewolucji WFF. Okazało się jednak, że pewne rzeczy wymagały wręcz rewolucji. Przede wszystkim wizualizacja naszej imprezy. To jest gigantyczna zmiana – dotyczy nie tylko plakatu czy strony internetowej, ale całej komunikacji w mediach społecznościowych. Wolontariat też wciąż wyglądał tak samo jak dwadzieścia lat temu. Dlatego i tu sporo się zmienia. W czasie tegorocznej edycji wolontariusze będą wszędzie – będą się opiekowali gośćmi, salami, będą pomagali w sekcji medialnej. Dodam, że wolontariuszami będą nie tylko młodzi ludzie, także seniorzy, którzy mają więcej czasu. Jesteśmy otwarci na wszystkich. W ten sposób wokół festiwalu tworzy się nowe środowisko. 

W Polsce jest dziś bardzo wiele festiwali. Jedni uważają, że nie wszystkie trzymają odpowiedni poziom i w ten sposób idea filmowej imprezy się dewaluuje. Inni z kolei twierdzą, że liczy się każda forma dotarcia do widza. Co pan o tym sądzi?

Te festiwale są bardzo różne. Jedne mają rangę imprez premierowych i niejako rozpoczynają obieg filmów. Nie widzę żadnego problemu, by tytuły mające premierę na WFF potem wędrowały na inne imprezy. To fantastyczne. Zwłaszcza że wiele produkcji, które trafiły do naszych dwóch konkursów – międzynarodowego i 1-2, nie ma polskich dystrybutorów. Dochodzą już do nas sygnały, że np. „Babystar” Nicole Ruthers i Joshy Bongard pojawi się na innych przeglądach. I świetnie. 

Warszawa ma festiwalową kategorię A – w głównym konkursie międzynarodowym musicie więc mieć filmy premierowe. To was nie ogranicza?

Ogranicza. Nie możemy pokazywać w głównym konkursie tytułów, które walczyły o canneńską Złotą Palmę, weneckie Lwy, berlińskie Niedźwiedzie czy inne trofea na wielkich festiwalach. Ale wolno nam czerpać z sekcji pobocznych tych imprez. Na przykład w tym roku w naszej rywalizacji międzynarodowej znalazł się film „Nino” pokazywany w Cannes w Tygodniu Krytyki. 

Co jest siłą warszawskiego festiwalu?

Myślę, że właśnie premierowość. Światowa, międzynarodowa, europejska, regionalna. Bardzo mocne odkrycia. W tym festiwal nigdy nie spuścił z tonu. 

Reklama
Reklama

Festiwal otworzy „Rocznica” Jana Komasy, zrealizowana w Stanach, ze zdjęciami Piotra Sobocińskiego jr., z Dianą Lane i Kylem Chandlerem w rolach głównych. To rzeczywiście premiera światowa tego filmu. 

I jestem z tego dumny. Podobnie jak z innych zrealizowanych przez polskich twórców filmów, zakwalifikowanych do konkursu międzynarodowego: „Brata” Macieja Sobieszczańskiego i „Domu dobrego” Wojciecha Smarzowskiego. W konkursie są też m.in. „Dziewczęta” Mike’a van Diema. Pamiętam, że jego film z 1997 r. „Charakter”, który dostał Oscara, obejrzałem właśnie na Warszawskim Festiwalu Filmowym, w kinie Kultura. Teraz, po tylu latach, van Diem wraca z najnowszą produkcją. Ale mamy też swoje odkrycia, jak choćby światową premierę „Y” Marii Popistașu i Alexandru Baciu. Równie mocny jest konkurs 1-2, gdzie – jak sama nazwa wskazuje – prezentujemy debiuty i tzw. filmy drugie. Tu też mamy świetne filmy, jak choćby niemieckie „Bańki” Sebastiana Husaka – piękne, dojrzałe kino, dotąd zupełnie międzynarodowej publiczności nieznane. Opowieść o spotkaniu dwojga osób po latach. Rzadko w filmie czuje się tak ogromną intensywność pomiędzy aktorami. 

Nowością jest sekcja Konfrontacje, w której znalazły się głośne tytuły ostatniego sezonu. 

Ta sekcja jest odwołaniem do dawnej tradycji przeglądów, jakie odbywały się w PRL-u. Widz w ciągu siedmiu dni mógł zobaczyć najgłośniejsze filmy sezonu. Wówczas było to okno na świat. Potem te tytuły trafiały do Filmoteki Narodowej. My też w czasie festiwalu chcemy pokazać najgłośniejsze produkcje sezonu. Mamy 24 tytuły, premiery z Cannes, Wenecji, San Sebastián, Toronto, Locarno. Zaproponujemy widzom m.in. canneńską Złotą Palmę „To był zwykły przypadek” Jafara Panahiego, „Młode matki” braci Dardenne czy film Kasi Adamik „Zima pod znakiem wrony”, który był już pokazywany w Toronto i San Sebastián. Wydarzeniem stanie się też z pewnością zamykający festiwal pokaz wstrząsającego filmu Kaouther Ben Hani „Głos Hind Rajab” o sześcioletniej Palestynce umierającej we wraku ostrzeliwanego samochodu.

W relacjach na temat tegorocznego festiwalu często słyszy się określenie: nowe otwarcie. Co jest tą nowością w podejściu do kina?

Myślę, że zmiana aksjologiczna – odwołanie się do wartości. 

Kilka lat temu stworzył pan portal Animus – Kino Wartości. 

Tak, w tym portalu proponujemy filmy o najważniejszych wartościach. Pod każdym tytułem zamieszczamy gotowy scenariusz rozmowy, którą można przeprowadzić z uczniami, przyjaciółmi, ale też z mężem, bratem, siostrą, rodzicami. Robiliśmy również podobne warsztaty, proponując uczestnikom rozmowy indywidualne. Prowadzący zadawał najprostsze pytanie związane z filmem, np. „Co szczególnie cenicie w swoich dziadkach?” A dalej już były rozmowy jeden na jeden. To pozwalało widzom zebrać własne myśli, wypowiedzieć się, być wysłuchanym, często przez obcą osobę. Budowaliśmy w czasie tych spotkań prawdziwą intymność. Po trzech pytaniach pary zmieniały się. Podobne rozmowy będą się w tym roku odbywały na festiwalu w sekcji dla seniorów. A w przyszłym roku chcielibyśmy je wprowadzić także w sekcji Animus. 

Reklama
Reklama

Wspomniał pan o projekcjach dla seniorów. To też nowość.

Tak, przygotowaliśmy dla starszych widzów bezpłatne pokazy, które będą się odbywały na Krakowskim Przedmieściu, w Sali pod Pelikanem. To jest połączenie tych dwóch inicjatyw – Animus i pokazów dla seniorów, które organizuje Caritas Archidiecezji Warszawskiej, a finansuje Urząd Miasta. Festiwal daje sprzęt kinowy i promocyjną opiekę. Bilety można było rezerwować przez Internet. Na początku padały pytania: seniorzy i Internet? Ale starsi ludzie często świetnie się po Internecie poruszają. A jak sobie nie radzą, to proszą dzieci i wnuków. Już na te seanse nie mamy żadnych biletów.

Ważni są dla nas ludzie dojrzali, którzy z różnych powodów o festiwalu zapomnieli. Chcemy im się przypomnieć. 

Bartek Pulcyn

Kto jest dziś przede wszystkim widzem WFF i do kogo się zwracacie?

Nie robiliśmy dogłębnych badań naszej publiczności. Ale zwracamy się do szerokiego grona widzów, robimy specjalne sekcje nie tylko dla seniorów, lecz także dla dzieci. Ważni są dla nas ludzie dojrzali, którzy z różnych powodów o festiwalu zapomnieli. Chcemy im się przypomnieć. 

A oni nie siedzą przed telewizorami i komputerami, oglądając filmy na Netfliksie, HBO czy Apple?

To prawda, mają mniej wolnego czasu i chętnie korzystają z kina w Internecie. Ale nasza oferta, m.in. w Konfrontacjach, jest bardzo atrakcyjna. Już czasem słyszę od znajomych, że chcą wrócić na festiwal. Konfrontacje ich przekonują do przyjścia, ale potem może też przeczytają opisy filmów konkursowych i coś ich zainteresuje. Ja wszystkim polecam: połączcie te dwa nurty. Może artyści, których dzisiaj odkryjecie, za rok, dwa, trzy znajdą się na czerwonych dywanach wielkich festiwali. Bohater „Nino” Theodore Pellerin już zaczyna robić karierę w Hollywood, to tylko kwestia czasu, gdy stanie się gwiazdą.

Co z młodą widownią?

Myślę, że młodzi ludzie bardzo dziś potrzebują doświadczenia wspólnotowego. Chcą czegoś doświadczać razem. Ważne jest dla nas i to, co dzieje się pomiędzy seansami. Festiwal przypomina trochę wycieczki wysokogórskie. Ludzie mówią sobie na szlakach dzień dobry, a potem, jak już gdzieś przysiądą, to po prostu ze sobą rozmawiają. Podobnie zdarza się na festiwalach. Wychodzimy z filmu, który nas poruszył, zmartwił, zachwycił, wkurzył. I to jest powód do rozmowy. Uczestnicy festiwali dobrze wiedzą, ile można się nagadać pomiędzy seansami, czekając na kolejną projekcję. 

Będzie klub festiwalowy?

Tu nic się nie zmienia: klubem festiwalowym jest Kulturalna, gdzie będziemy się spotykać z widzami, jurorami, twórcami. To naturalne miejsce, blisko Kinoteki, rzut beretem od kina Atlantic. Każdy do Pałacu Kultury trafi. 

Reklama
Reklama

Nowością będzie koncert muzyki filmowej. 

Tak! I na dodatek mojego ulubionego kompozytora. W sali, której udzieliła nam Filmoteka Narodowa, utwory Michała Lorenca wykonają współpracujący z kompozytorem od lat muzycy zespołu DesOrient. Chcemy powoli obudowywać festiwal takimi wydarzeniami. To naturalna droga. Już teraz proponujemy również „Kino w chmurach” – można popatrzeć na Warszawę z wysokości 200 metrów, z najwyższego wciąż budynku w Unii Europejskiej.

Czytaj więcej

Złote Lwy festiwalu w Gdyni dla „Ministrantów” Piotra Domalewskiego

No właśnie, zwiększyła się w tym roku liczba miejsc współpracujących z festiwalem.

Będziemy w ośmiu miejscach w Warszawie. Poza czterema salami w Kinotece, trzema w Atlantiku, dwiema w Lunie, mamy Kinomuzeum przy MSN, gdzie będą odbywały się wydarzenia branżowe i sekcja Wolny Duch, seniorów zapraszamy do Sali pod Pelikanem na Krakowskim Przedmieściu, do Iluzjonu trafi „Kino moja miłość”, gdzie pokażemy filmy wybrane przez gości – Grażynę Torbicką, Piotra Witkowskiego, Macieja Zakościelnego i Andrzeja Chyrę.

Wydarzeniem stanie się zapewne klasa mistrzowska poprowadzona przez Cristiana Mungiu?

Cristian Mungiu przyjedzie do Warszawy dosłownie na jeden dzień, na ten wykład. I chcę dodać, że udział w jego master class jest bezpłatny. Podobnie jak udział w warsztatach montażowych, pitchingach Szkoły Wajdy, wydarzeniu organizowanym przez UNICEF, czyli pokazie filmu o chorobach w Gazie. Tu nie obowiązują żadne bilety, ograniczeniem jest tylko liczba miejsc w salach.

Jak dajecie sobie radę finansowo?

Rozszerza się program, więc i budżet musiał się zwiększyć. A pracowaliśmy ciągle na dotacjach z poprzednich lat, musieliśmy więc pozyskać nowych sponsorów. Ale udało się.

Reklama
Reklama

Duże jest zainteresowanie mediów?

Duże. A nowością jest i to, że mamy w tym roku PR zagraniczny. Jak zawsze działa jury FIPRESCI. Przyjeżdża też dziewięciu dziennikarzy ze świata. Już w zagranicznej prasie zaczynają się pojawiać zapowiedzi festiwalu, m.in. w mediach greckich i włoskich. Chcemy takie relacje budować.

Generalnie jednak festiwal nastawiony jest na „zwykłą” publiczność. 

Tak, i to ma swoje konsekwencje. Na przykład w trakcie tygodnia roboczego nasze projekcje zaczynają się od 15.00. Nie mamy seansów porannych. Tylko w czasie weekendów dodajemy seanse o 13.00. Ale jeśli ktoś chce przyjść po pracy czy zajęciach w szkole lub na uczelni, może obejrzeć kolejno trzy seanse. Zainteresowanie widzów jest spore, bo już tydzień przed festiwalem mieliśmy sprzedanych 7 tysięcy biletów – dwa razy więcej niż w podobnym czasie w roku ubiegłym. Teraz mamy już kilkanaście seansów całkowicie wyprzedanych – sytuacja rzadko spotykana na WFF w ostatnim czasie.

Czego więc w dniu otwarcia festiwalu życzyć panu i zespołowi WFF na przyszłość?

Mądrych, rozważnych kolejnych kroków. Żebyśmy nie spoczęli na laurach, ale też żeby nie zjadła nas ambicja, by wciąż szukać nowości. Myślę, że to, co już dzisiaj proponujemy, jest dużym krokiem do przodu. Jeśli się uda, będziemy robić następne rozważnie, ale z dużą dozą odwagi. Kiedy dziś myślę, jak powinny wyglądać następne lata, to przychodzą mi do głowy trzy wartości: otwartość, współpraca i gościnność.

Otwartość i gościnność to oczywiste. A współpraca z kim?

Współpracujemy przy tej edycji festiwalu z wszystkimi, bez wyjątku. Udało nam się do nowej wizji festiwalu przekonać filmowców, producentów, dystrybutorów, agentów sprzedaży i kina. Mam nadzieję, że tak będzie nadal. Ale oczywiście najważniejsi są widzowie. Na nich bardzo liczymy. 

Kiedy w 1985 r. odbywał się pierwszy, stworzony przez Romana Gutka Warszawski Festiwal Filmowy, miał pan cztery lata...

No tak, jesteśmy prawie równolatkami. Teraz razem przeżywamy kryzys wchodzenia w wiek średni i mam nadzieję, że uda nam się go wspólnie pokonać. 

Pozostało jeszcze 98% artykułu
/
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Reklama
Film
Wojna w Ukrainie to wojna o tożsamość narodową. Ratowanie dzieł sztuki
Film
Dlaczego „Franz Kafka” a nie „Chopin, Chopin!”
Film
Nie żyje Patricia Routledge. Serialowa Hiacynta Bukiet zmarła w wieku 96 lat
Film
Alpejska wioska w cieniu wojny
Film
Złote Lwy festiwalu w Gdyni dla „Ministrantów” Piotra Domalewskiego
Reklama
Reklama