We Francji Vadim zdążył już zrobić „I Bóg stworzył kobietę”, a Malle „Windą na szafot”, Truffaut kręcił „400 batów”, a Godard „Do utraty tchu”. Ale polskie kino, wykorzystując czas popaździernikowej odwilży, z ogromnym trudem wychodziło poza okowy socrealizmu. Maciek Chełmicki z twarzą Cybulskiego, choć chciał zacząć wszystko od nowa, konał wśród białych prześcieradeł na śmietniku historii. Machulski na pustej plaży nie potrafił wybrać życia. Znikał, a ślady jego stóp prowadziły do niespokojnego morza.
„Popiół i diament” wpisał się w polityczną dysputę, wyszedł w świat, za żelazną kurtynę. „Ostatni dzień lata” zauważyła wtedy tylko garstka intelektualistów. Ten film wyprzedził czas, został doceniony dużo później. A razem z nim dyskretne aktorstwo Jana Machulskiego.
Ale Machulski rolą bezimiennego mężczyzny z plaży nie wypłynął. Polskie kino nie miało dla niego dobrych propozycji. Z różnych filmów, w jakich wystąpił, liczyły się: „Wolne miasto” Różewicza, „Sublokator” Janusza Majewskiego, „Rękopis znaleziony w Saragossie” i „Lalka” Hasa.
Drugie, prawdziwie piękne życie na dużym ekranie dał Janowi Machulskiemu syn. Ci dwaj mężczyźni nigdy nie kryli, że bardzo wiele sobie zawdzięczają.
– Wychowałem się w domu, w którym nierzeczywistość była rzeczywistością. Pewnie dlatego zostałem reżyserem – powiedział mi kiedyś Juliusz Machulski.