Na tegorocznym Berlinale przeważają obrazy trudne, rozliczające się z historią XX wieku. Wczoraj uczestnicy festiwalu obejrzeli na specjalnym pokazie obraz Theo Angelopoulosa „Kurz czasu” – historię miłości dwóch mężczyzn, Greka i Niemca, do Rosjanki, wielki epos, który toczy się przez pół wieku w Rosji i w Niemczech.
Jednym z faworytów do Złotego Niedźwiedzia jest film, który dotyka największej traumy ostatnich lat – terroryzmu. Rachid Bouchareb, znakomity reżyser francuski algierskiego pochodzenia, opowiedział w „London River” o rodzicach, którzy szukają dzieci po wybuchach bombowych w Londynie w 2005 roku. Ona jest prostą angielską kobietą z prowincji, on – starym Afrykaninem, który mieszka we Francji. Ich drogi się krzyżują, zwłaszcza że okazuje się, iż jej córka i jego syn byli parą i razem wynajmowali mieszkanie.
Obraz Bouchareba ma wiele wymiarów. Jest opowieścią o niepokoju, nadziei, wreszcie rozpaczy. O ludziach, którzy podczas poszukiwań przechodzą straszne chwile: nawet podejrzenie, że ich dzieci mogły należeć do grupy terrorystycznej.
Ale „London River” jest też filmem o pokonywaniu rasowych uprzedzeń. Angielka z niechęcią patrzy na Murzyna z dredami, który w dodatku jest muzułmaninem. Wspólne nieszczęście zbliży ich do siebie.
Jest też w „London River” inny wątek. Im bardziej matka wchodzi w świat córki, tym bardziej zdaje sobie sprawę, że – mimo pozornie dobrych relacji – nic o niej nie wiedziała.