Przywilej bycia herosem, który może ocalić tysiące ludzkich istnień, jest w Hollywood zarezerwowany jedynie dla największych gwiazd. Tylko one potrafią ściągnąć widzów do kin, uwieść ich charyzmą i poczuciem humoru.
Willisowi zwykle świetnie to wychodziło. Zwłaszcza w cyklu „Szklana pułapka”, gdzie znakomicie połączył emploi twardziela i komediowy talent. Gwiazdor pokonywał wrogów nie tyle siłą i determinacją, ile błyskotliwymi odzywkami, z których kilka przeszło do historii kina.
Niestety, zdarzają się filmy, w których Willis zbytnio wierzy, że umie wszystko. Próbuje być aktorem dramatycznym. Na przemian robi marsową lub zbolałą minę. Groźnie łypie na przeciwników, by za chwilę cierpieć za miliony.
Takiego Willisa, który został przez twórców pozbawiony okazji, żeby trochę się wyluzować, oglądamy w „Surogatach” - thrillerze science fiction w reżyserii Jonathana Mostowa.
Pomysł na fabułę - zaczerpnięty z popularnego komiksu - był obiecujący. W niedalekiej przyszłości wszystko urządzone jest tak, jakby ktoś przeniósł zasady gry „Second Life” do realnego świata. Tam gracz mógł stworzyć sobie awatara - swój wirtualny odpowiednik, dzięki któremu egzystował w Sieci. Tutaj ludzie siedzą w domach. Komunikują się miedzy sobą tylko za pomocą tytułowych surogatów, czyli robotów, które są udoskonaloną wersją ich samych. Zachowują młodzieńczy wygląd, nie chorują, a gdy się zepsują zawsze można wymienić felernego robota na lepszy model.