Reklama

Sacha baron Cohen w komedii Dyktator

Sacha Baron Cohen zyskał rozgłos i sławę. Komedia „Dyktator", która właśnie pojawiła się w polskich kinach, pokazuje, że ta popularność może być zabójcza dla jego kariery - pisze - Rafał Świątek

Publikacja: 19.05.2012 01:01

"Dyktator"

"Dyktator"

Foto: materiały prasowe

Wybitni intelektualiści, milionerzy oraz politycy byli w szoku, gdy jako goście jednego z telewizyjnych programów musieli odpowiadać na idiotyczne pytania i komentarze obwieszonego złotem rapera z jamajskim akcentem o ksywce Ali G. Często wyprowadzał ich z równowagi do tego stopnia, że obnażali własną ignorancję i uprzedzenia. On sam zrobił furorę najpierw w Wielkiej Brytanii, a później w Ameryce.

Kilka lat później Stany Zjednoczone zadziwił inny oryginał – Borat, kazachski reporter o imponujących wąsiskach, który podróżował po USA chełpiąc się m.in., że w jego ojczyźnie poluje się na Żydów, a kobiety trzyma w klatkach. Te dwa wcielenia zapewniły Brytyjczykowi Sachy Baronowi Cohenowi pozycję czołowego komika po obu stronach oceanu. Cohen nie cofał się przed manipulacją, przekraczał granice dobrego smaku, ale był niekwestionowanym mistrzem satyry atakującej hipokryzję, etniczne stereotypy, głupotę i fundamentalizmy wszelkiej maści. Jego wielkim atutem była anonimowość. Mógł skryć się za rolą, roztopić w kreowanych postaciach, by sprytnie podejść niczego nieświadomych rozmówców i ujawnić ich najbardziej skrywane, szokujące poglądy.

Po tym, jak stał się celebrytą i odebrał m.in. Złoty Glob za kreację – znanego i z polskich ekranów – Borata, działanie z zaskoczenia stawało się coraz trudniejsze. Próbował jeszcze powtórzyć poprzednie sukcesy jako Brüno, gej i dziennikarz od mody, który zapragnął zostać „najsławniejszym Austriakiem od czasów Hitlera", ale w tym wcieleniu nie miał już dawnej siły rażenia.

W komedii „Dyktator" jest podobnie. Cohen stał się tak rozpoznawalny, że musiał zrezygnować z dawnej metody i zamiast satyrycznego reportażu z elementami reality show nakręcić klasyczną fabułę. Bez tych emocji i efektu zaskoczenia towarzyszących jego pseudodziennikarskim wcieleniom.

Tym razem jest satrapą z fikcyjnego północnoafrykańskiego państewka Wadia. Stanowi skrzyżowanie Saddama Husajna z Muammarem Kadafim i amerykańskim nastolatkiem, którego mózg przeżarła popkultura. Każe m.in. zgładzić jednego z naukowców za to, że ten skonstruował bombę atomową z zaokrągloną, a nie spiczastą głowicą, jakie dyktator widział w kreskówkach.

Reklama
Reklama

Gdy Wadii zagraża atak koalicji demokratycznych krajów, władca decyduje się na wyprawę do USA, by przemówić na forum ONZ. Nie spodziewa się, że jego krnąbrny wuj (Ben Kingsley) skorzysta z okazji, aby w trakcie wycieczki podmienić dyktatora na sobowtóra i przejąć rządy w państwie...

W ten sposób powstała filmowa karykatura kpiąca ze wszystkiego: polityki, zderzenia cywilizacji, show-biznesu, religii, seksu. Tyle, że – poza ostrzejszym humorem – niewiele się różni od standardowej parodii. A takich w historii Hollywood było wiele – od „Czy leci z nami pilot?", przez cykl „Naga broń" i „Hot Shots", po serię „Straszny film". Sacha Baron Cohen coraz częściej odgrzewa raz sprawdzone żarty. A rosnąca popularność po części okazała się dla niego pułapką po ograniczyła liczbę i formę wcieleń komika.

„Dyktatora" można potraktować jako zamknięcie pewnego etapu kariery Cohena. Jeśli chce iść dalej, musi wymyślić się na nowo.

Film
Oscary 2026: Krótkie listy ogłoszone. Nie ma „Franza Kafki”
Film
USA: Aktor i reżyser Rob Reiner zamordowany we własnym domu
Film
Nie żyje Peter Greene, Zed z „Pulp Fiction”
Film
Jak zagra Trump w sprawie przejęcia Warner Bros. Discovery przez Netflix?
Film
„Jedna bitwa po drugiej” z 9 nominacjami Złotych Globów. W grze Stone i Roberts
Materiał Promocyjny
Działamy zgodnie z duchem zrównoważonego rozwoju
Reklama
Reklama
REKLAMA: automatycznie wyświetlimy artykuł za 15 sekund.
Reklama
Reklama