Tego określenia zazdrościli mu nie tylko rówieśnicy z branży. Kopiczyński bowiem mimo, że miał na swym koncie wybitne role teatralne i popularne filmowe w świadomości milionów Polaków pozostał inżynierem Karwowskim, czyli filmowym 40-latkiem. I był nim przekroczywszy pięćdziesiątkę, sześćdziesiątkę, siedemdziesiątkę i osiemdziesiątkę.

Czterdziestolatek stał się jego rolą życia, choć dwa lata wcześniej wydawało się, że taką postacią będzie Mikołaj Kopernik w biograficznym filmie Ewy i Czesława Petelskich. To zresztą nie pierwsza z jego filmowych ról. Na ekranie zadebiutował w 1958 roku w filmie Jerzego Kawalerowicza „Prawdziwy koniec wielkiej wojny”. W latach 60. zyskał popularność dzięki rolom w wielu filmach, m.in. w "Zakochani są między nami", "Świętej wojnie", "Jarzębinie czerwonej", "Czekam w Monte-Carlo", "150 na godzinę". W 1974 rola inżyniera Stefana Karwowskiego w "Czterdziestolatku" przyniosła mu olbrzymią popularność i już na zawsze naznaczyła jego karierę. Powracał do niej kilkakrotnie, m.in. w fabularnej kontynuacji serialu pod tytułem "Motylem jestem, czyli romans 40-latka" oraz w zrealizowanym w roku 1993 serialu "Czterdziestolatek 20 lat później" . Potem były już tylko epizody lub role drugoplanowe m.in. w "Nocach i dniach", Znachorze", "Korczaku" i "Ogniem i mieczem".

Zawsze powtarzał aktorem jest się po to, by zagrać wszystko i ta maksyma była mu bliska zwłaszcza w teatrze. Tu – o czym nie zawsze pamiętamy - miał dorobek imponujący. Grał szekspirowskiego Romea (w Elblągu), tytułowego Figara w „Weselu Figara” (w Bydgoszczy), tytułowego Kordiana w dramacie Słowackiego (w Szczecinie), Jerry'ego w „Dwojgu na huśtawce” oraz Diabła w „Panu Twardowskim” (w Koszalinie), Gustawa- Konrada w „Dziadach” i szekspirowskiego Otella, molierowskiego Don Juana (w Szczecinie). Konrada w „Wyzwoleniu”. Przy takim zestawie ról i propozycji właściwie brakuje tylko Hamleta. Kopiczyński ponoć nawet taką propozycję dostał, ale ją odrzucił. Po teatralnej wędrówce po Polsce bez problemu dostał się do Warszawy i trafił od razu do Teatru Narodowego, gdzie schronił się pod skrzydła Adama Hanuszkiewicza. Zapamiętałem go w roli Kirkora w legendarnej "Balladynie” ale wystąpił też w kilkunastu innych spektaklach m.in. „Weselu” Wyspiańskiego, „Pluskwie” Majakowskiego, „Jak wam się podoba” i „Starej kobiecie”. Potem zatęsknił za nieco lżejszym repertuarem, więc przeniósł się do Rozmaitości, a wreszcie skorzystał z zaproszenia Edwarda Dziewońskiego i trafił do Kwadratu. Tam trwał właściwie do końca. W 2010 roku zagrał w spektaklu impresaryjnym „Kwartet” Harwooda.

Kiedy Kopiczyński zbliżał się do 80-tki Jerzy Gruza przymierzał się do nakręcenia kolejnej edycji 40 latka pod roboczym tytułem "Czterdziestolatek 40 lat później. Podobno powstał już nawet pomysł na zabawny scenariusz. I choć na Annę Seniuk, (filmową Magdę Karwowską) będącej w znakomitej formie można było liczyć kłopotem był udział Andrzeja Kopiczyńskiego. Ostatni raz na ekranie widzieliśmy go trzy lata temu w epizodzie w serialu "Lekarze". Potem choroba wyłączyła go z życia zawodowego.

Ostatnie lata nie były dla aktora łatwe. W macierzystym Teatrze Kwadrat, coraz trudniej było mu uczyć się ról. Dyrektor Andrzej Nejman widząc, że suflerzy są bezradni, starał się powierzać mu mniejsze zadania, często były to atrakcyjne epizody. Kiedy nawet te, sprawiały mu trudność – o czym miałem okazję przekonać się niestety osobiście – Kwadrat urządził  mu huczne pożegnanie. Aktor kilka razy wystąpił gościnnie, w jubileuszowych składankach Kwadratu, ale dziwnie słuchało się opowiadanych przez niego anegdot, którym brakowało puenty. Choroba Alzheimera postępowała coraz boleśniej i intensywniej. Ostatnie miesiące spędził w szpitalu, tracił świadomość. Dodatkowym ciosem była śmierć trzeciej żony Moniki Dzienisiewicz-Olbrychskiej. Jeden z tabloidów ogłosił hasło "Pomóżmy 40 latkowi". Zgłosiła się nawet  prywatna klinika, która deklarowała natychmiastową pomoc i świetne warunki bytu, a nawet przewóz śmigłowcem. Z tych planów nic nie wyszło. Aktor mizerniał w oczach i odchodził w samotności…