Cezary Adamczyk, Krzysztof Szafirowski
Jeszcze kilkanaście miesięcy temu towarzystwa funduszy inwestycyjnych zachęcały klientów do kupowania jednostek funduszy, najlepiej akcyjnych, bo przynoszą największy zysk. Jedno z TFI rozdawało nawet kupony wakacyjne, ekskluzywne kosmetyki, pobyty w spa i ręczniki plażowe. Zasada była prosta: im więcej jednostek kupisz, tym atrakcyjniejszą nagrodę wygrasz. O ryzyku nie mówiło się wcale lub niewiele.
Tymczasem właśnie rok temu na giełdzie rozpoczęła się bessa. Najpierw zaczęły spadać kursy akcji tak popularnych wówczas małych i średnich firm, kilkanaście tygodni później – także pozostałych. I ta tendencja trwa do dziś. Sytuacja nie poprawi się, dopóki na giełdę nie zacznie powracać kapitał masowo wycofywany z funduszy od jesieni ubiegłego roku. Bo co z tego, że wskaźnik ceny akcji do wartości księgowej małych i średnich firm spadł z bardzo wysokiego poziomu 6 do akceptowanego 1,7, a wskaźnik ceny do zysku zmalał o ponad jedną trzecią, skoro wciąż nie ma chętnych do kupowania akcji.
W takich warunkach fundusze inwestujące na giełdzie musiały ponieść klęskę (same się do niej przyczyniły przez swoje działania marketingowe). Spośród 268 dostępnych przed rokiem funduszy zaledwie co czwarty (głównie rynku pieniężnego) przyniósł zysk.
Warto jednak rozważyć stopniowy powrót na rynek akcji. Trzeba oczywiście zachować ostrożność z uwagi na jego niewielką płynność. Można np. skoncentrować się na akcjach największych firm, najlepiej tych płacących wysoką dywidendę (będzie ona swego rodzaju zabezpieczeniem przed dekoniunkturą). Do spółek takich należy np. KGHM (stopa dywidendy sięga 9 proc., wycena akcji na tle konkurencji jest atrakcyjna) czy Agora (uwzględniając dywidendę i zaplanowany wykup akcji można liczyć na dodatkowe profity przekraczające 6 proc.).