Zabawa spreadami jeszcze do niedawna nie miała niemal żadnych reguł. Niektóre banki traktowały to jako bonusowy zarobek, wyłączony spod jakiejkolwiek kontroli – kursy były ustalane zupełnie dowolnie, a kredytobiorców nikt nawet nie informował o zasadach, które są przy tym stosowane. Teraz banki mają już narzucone pewne ograniczenia. Po pierwsze, rekomendacja Komisji Nadzoru Finansowego nakazuje im prowadzenie przejrzystej polityki informacyjnej. Po drugie, od niedawna są zobowiązane, by umożliwić kredytobiorcy spłatę kredytu bezpośrednio w walucie. Muszą się więc liczyć z tym, że jeśli przesadzą z rozwieraniem widełek kursowych, klienci zaczną korzystać z tej furtki. Po trzecie, wysokości spreadów i zasadom ich stosowania przez banki przygląda się Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów. Wszystko to powinno utrzymywać spready pod kontrolą.
[srodtytul]Prognoz na 30 lat nikt nie stawia[/srodtytul]
Ogromny, ale też trudny do przewidzenia wpływ na kurs kredytu ma kurs waluty, w której klient się zadłuży. Tu można zarówno zyskać, jak i stracić bardzo wiele, w zależności od tego, jak rynek będzie wyceniał franki czy euro w momencie spłaty kolejnych rat. Przy kalkulacji potencjalnych strat lub zysków kluczowy jest oczywiście punkt wyjścia, czyli kurs, przy jakim została podpisana umowa kredytowa. Im słabszy był wtedy złoty, tym lepiej, bo tym mniej jednostek obcej waluty trzeba było pożyczyć od banku, by otrzymać potrzebną sumę w złotych. Dlatego osoby, które zadłużyły się, gdy frank szwacjarski był wart około 2 złotych, dziś płacą raty około 40 proc. wyższe niż te, których spodziewali się w momencie podpisywania umowy. Idealnym momentem do zadłużania się w walutach za to było apogeum kryzysu, gdy wartość franka przekroczyła 3 złote, zaś wartość euro zbliżyła się do 5 złotych. Tyle tylko, że banki dramatycznie ograniczyły wtedy akcję kredytową, a w nielicznych umowach kredytowych, które wtedy podpisywały, zastrzegały sobie bardzo wysoką marżę ponad koszt pieniądza na rynku.
Przewidywanie, jak zachowa się kurs waluty w przyszłości, jest bardzo trudnym zajęciem, nawet gdy mówimy o prognozie krótkoterminowej. Coś takiego, jak prognozy 30-letnie, w zasadzie nie istnieje. Jednak nie wszystkim zadłużonym w walutach potrzebne są tak długie prognozy. Doświadczenia z bardziej dojrzałych rynków pokazują, że przed upływem dziesięciu lat kredyty hipoteczne zwykle są albo refinansowane, albo spłacane. Natomiast ci, którzy zamiast franka szwajcarskiego wybrali euro, z ryzykiem kursowym zapewne będą się zmagać jeszcze krócej. Zniknie ono całkiem, gdy Polsce uda się przyjąć wspólną europejską walutę. Większość analityków twierdzi, że euro powinno być wtedy tańsze niż obecnie – a to oznaczałoby, że kredytobiorcy zaoszczędzą.
[srodtytul]Kredyt walutowy z prywatnym funduszem[/srodtytul]
Zadłużenie się w walucie może się opłacać, jednak trzeba zdawać sobie sprawę z podejmowanego ryzyka. Można też to ryzyko nieco ograniczyć, tworząc sobie poduszkę finansową na wypadek osłabienia złotego lub wzrostu oprocentowania kredytów walutowych. Wymaga to jedynie nieco konsekwencji niezbędnej, by co miesiąc odkładać kwotę, którą oszczędzamy, płacąc niższą ratę kredytu walutowego zamiast wyższej raty kredytu w złotych. Dobrym sposobem na ich odkładanie jest otwarcie rachunku oszczędnościowego z wysokim oprocentowaniem lub planu systematycznego oszczędzania w funduszu rynku pieniężnego. Gdyby w wyniku zmian na rynku walutowym rata kredytu w euro czy frankach podskoczyła powyżej raty kredytu złotowego, będzie z czego sfinansować tę nadwyżkę. Gdyby natomiast waluty zachowywały się w sposób pożądany przez kredytobiorcę, a raty kredytu cały czas były umiarkowane, odłożoną kwotę można wykorzystać, by zobowiązanie wobec banku spłacić w całości przed terminem.