Materiał powstał we współpracy z Biurem PE w Polsce
To już prawie osiem lat, od kiedy świeżo wybrany na prezydenta Francji Emmanuel Macron udzielił obszernego wywiadu tygodnikowi „Le Point”, w którym przedstawił ambitny plan przekształcenia Unii w światową potęgę. Jego częścią było zwielokrotnienie budżetu Wspólnoty nawet do kilku procent dochodu narodowego UE.
Dziś Unia potrzebuje takich środków bardziej niż kiedykolwiek. Zrodzona jako projekt pokoju, który miał doprowadzić do takiej współzależności między państwami członkowskimi, aby już nigdy na siebie nie napadały, Wspólnota odniosła spektakularny sukces: od trzech pokoleń zjednoczona Europa nie zna wojen. Niestety po raz pierwszy od 1945 r., tuż przy jej granicach, na europejskim kontynencie wróciła konfrontacja zbrojna na pełną skalę za sprawą rosyjskiego imperializmu. Służby wywiadowcze szeregu krajów Unii ostrzegają, że w ciągu trzech do pięciu lat Kreml będzie gotowy uderzyć na któryś z krajów NATO (i zarazem UE), być może kraje bałtyckie. Jednocześnie Donald Trump, który wstrzymał wsparcie wojskowe dla Ukrainy, szykuje tej jesieni przegląd amerykańskich wojsk w Europie, który najpewniej zaowocuje ich znaczącą redukcją.
Polityka spójności
Za polskiego przewodnictwa w Radzie UE udało się położyć pierwsze podwaliny pod politykę obronną Unii, w tym w szczególności program preferencyjnych kredytów na rozwój przemysłu obronnego SAFE o wartości 150 mld euro. Potrzeba będzie jednak dużo więcej, aby zjednoczona Europa mogła poczuć się bezpieczna. I to nawet jeśli ogromna większość wydatków na siły zbrojne pochodzi z budżetów narodowych.
Jednocześnie Unia musi pilnie znaleźć środki na poprawę konkurencyjności. Wiele krajów Wspólnoty nie potrafi przełamać gospodarczego marazmu, a opóźnienie UE wobec USA i Chin w takich kluczowych obszarach, jak usługi cyfrowe czy auta elektryczne, narasta.
Tyle że ambitna wizja Macrona ani się do tej pory nie spełniła, ani się nie spełni. Nie ma zgody na podniesienie budżetu Unii ponad obecne około 1,2 proc. PKB „27” – jakieś 200 mld euro rocznie.
To stawia szczególnie trudne zadanie przed komisarzem ds. budżetu Piotrem Serafinem, który 16 lipca ma przedstawić projekt wieloletnich ram finansowych (WRF) na lata 2028–2034, czyli po tym, jak wygaśnie obecny siedmioletni plan budżetowy. Zadanie tym trudniejsze, że właśnie od 2028 r. Bruksela będzie musiała zacząć spłacać pożyczki zaciągnięte na fundusz odbudowy gospodarki po pandemii NextGenEU, na który składają się darowizny i kredyty o wartości 750 mld euro. Już na początku mowa o 25–30 mld euro rocznie spłat.
Sygnały z europejskiej centrali pokazują, że mimo tak trudnych uwarunkowań pozostaną dwie fundamentalne pozycje unijnego budżetu: polityka spójności i polityka rolna. Do tej pory stanowiły one łącznie dwie trzecie wydatków Unii. W ten sposób projekt Komisji Europejskiej (KE), który musi zyskać poparcie wszystkich krajów Wspólnoty oraz Parlamentu Europejskiego (PE), może liczyć na aprobatę biedniejszych państw Europy Środkowej i Południowej, podobnie jak wielkich producentów żywności, w tym Francji czy Hiszpanii. To założenie powinno gwarantować, że jeszcze przez prawie dekadę Polska pozostanie biorcą netto budżetu Unii, choć już nie w takim wymiarze (34 mld zł przelewów netto w 2024 r.) jak do tej pory.
Można też spodziewać się wiele innowacji w planie wydatków finansowych na lata 2028–2034, który ujrzy wkrótce światło dzienne. Jednym z nich jest włączenie do polityki spójności inwestycji, które mają służyć wzmocnieniu odporności Unii na atak zbrojny. Mowa o rozbudowie szlaków komunikacyjnych, portów, lotnisk czy gazociągów. Wszystko to, na co dziś stawiają Niemcy, ale także tacy tradycyjni płatnicy netto położeni bliżej Rosji, jak Szwecja, Dania czy Finlandia. To powoduje, że i oni powinni przychylnym okiem spojrzeć na utrzymanie polityki spójności po 2027 r. Tym bardziej że ta część budżetu powinna służyć także innemu, ważnemu celowi, który zawsze Nordykom był drogi: poprawie konkurencyjności europejskiego przemysłu i szerzej – europejskiej gospodarki – oraz dalszemu odejściu od źródeł energii, które przyczyniają się do ocieplenia klimatu.
Takie poszerzenie zadań zwiększa jednak ryzyko, że środki nie będą mogły być sprawnie wydane. Aby temu zapobiec, KE szykuje znaczącą innowację. Istniejące do tej pory szczegółowe programy operacyjne miałyby zostać zastąpione przez ogólne plany krajowe. To bardzo zwiększyłoby elastyczność w wykorzystaniu unijnej pomocy. W kręgu komisarza Serafina panuje równocześnie duże przywiązanie do tego, aby w zagospodarowanie europejskiego wsparcia były w ogromnym stopniu zaangażowane władze regionalne. Są bliżej potencjalnych beneficjentów. A jednocześnie dalej od politycznych nacisków.
7–10 lipca podczas sesji plenarnej PE w Strasburgu nad nowym budżetem UE pochylą się europosłowie. Przedstawią własne priorytety, zanim KE zaprezentuje wniosek dotyczący kolejnych wieloletnich ram finansowych. We wtorek po południu przewodnicząca Komisji Ursula von der Leyen wymieni poglądy na temat przyszłych WRF z przewodniczącą PE Robertą Metsolą oraz liderami grup politycznych, debata plenarna odbędzie się następnego dnia. W jej trakcie posłowie określą swe stanowiska i oczekiwania wobec budżetu UE po 2027 r. PE przyjął rezolucję w sprawie przyszłych WRF w maju br., wzywając do budżetu „ o znacznie większych ambicjach” i argumentując, że obecny limit wydatków na poziomie 1 proc. dochodu narodowego brutto UE-27 jest niewystarczający. Posłowie odrzucili również pomysł KE, aby w nowym długoterminowym budżecie UE powielić model użyty przy Funduszu Odbudowy i Zwiększania Odporności oparty na zasadzie „jeden kraj – jeden plan”.
Akcesja Ukrainy
Inne wielkie wyzwanie nowych WRF to Ukraina. Skala tego kraju, jego ubóstwo i zniszczenia spowodowane trwającą już czwarty rok wojną powodują, że gdyby do 2034 r. wstąpił on do UE, związane z tym koszty rozsadziłyby unijny budżet. W projekcie planu finansowego nie przewidziano jednak akcesji Kijowa. Są jedynie zarezerwowane środki przedakcesyjne, niepomiernie mniejsze. W Brukseli panuje zgoda, że utrzymanie otwartej drogi do Unii dla Ukraińców leży w strategicznym interesie Europy. Jest też świadomość, że aby znaleźć się w UE, Ukraina będzie musiała się zgodzić na długie okresy przejściowe, w szczególności gdy idzie o dostęp do europejskiego rynku żywności oraz dopłaty dla rolników.
Na razie znacznie bardziej realne jest to, że przed 2034 r. w Unii znajdą się przynajmniej niektóre spośród niewielkich krajów zachodnich Bałkanów, zaczynając od Albanii. Jest też możliwe, że uda się znaleźć nowe źródła finansowania Unii, które w niewielkim stopniu pozwolą znaleźć środki dla nowych państw członkowskich. Jednym z rozważanych pomysłów jest objęcie opłatami celnymi towarów wysyłanych z Chin małymi paczkami pocztowymi. Na razie nie wygląda natomiast na to, aby udało się przełamać opór Niemiec przed emisją na dużą skalę wspólnego długu, jak to zrobiono, aby sfinansować fundusz odbudowy po pandemii NextGenEU. Wiele tu zależy od rozwoju wydarzeń pozostających poza kontrolą Brukseli: rozwoju rosyjskiej inwazji w Ukrainie i polityki bezpieczeństwa wobec Europy administracji Donalda Trumpa.
Materiał powstał we współpracy z Biurem PE w Polsce