Odwołując się do znanego twierdzenia, że każdy towar jest tyle wart, ile ktoś zechce zań zapłacić, okazało się, że powodów do dumy nie ma. Dla firm, które wszak żyją dzięki naszym pieniądzom, nie jesteśmy zbyt wartościowi. Ot, po kilka, kilkanaście złotych od głowy zwanej rekordem. Czasem nieco więcej. Wszystko zależy od możliwej stopy zwrotu, czyli tego, ile można na nas potencjalnie zarobić.
Żyjemy w czasach, w których handluje się nami na potęgę. Nie zdajemy sobie sprawy, że np. kiedy siedzimy w pracy albo przy niedzielnym obiedzie, pakiet naszych danych osobowych wędruje do kolejnych firm, które zapłaciły komuś za bazę danych z namiarami potencjalnych klientów. Coraz częściej, kupując coś, jesteśmy proszeni o podanie danych osobowych i wyrażenie zgody na przekazywanie ich w inne ręce w celach marketingowych. Oddajemy się też bez przymusu, wstępując do różnych klubów klienta, występując o karty lojalnościowe i tym podobne gadżety. Zaczynamy krążyć pomiędzy firmami. Marketing wszedł bardzo głęboko w naszą prywatność.
To znak czasów, który przestał już przeszkadzać. Bezpośrednio adresowane oferty dla niektórych stają się źródłem nowego poczucia wartości - wartości Polaka konsumenta. Spersonalizowane kuszenie nas dopieszcza. Tym bardziej, że firmy starają się dopasować swoje propozycje do podanych przez nas preferencji i oczekiwań.
Zamykając cykl życia produktu, czasem lądujemy na śmietniku. W koszach znajdują się np. wydruki baz danych, które ktoś niefrasobliwie wyrzucił. Konsumpcja, choć z natury bardzo przyjemna, jest jednak obarczona ryzykiem.