W ostatnich dniach sesje mają bardzo podobny przebieg. Charakteryzują się sporą zmiennością notowań cen akcji największych firm. Nie inaczej było wczoraj. WIG20 na otwarciu zyskał prawie 1,5 proc., a już w południe tracił ponad 1 proc. W tym samym czasie mocno na wartości zaczął też tracić złoty.
Fakt ten, jak również wysoki poziom obrotów na GPW (w południe obrót sięgnął 1 mld złotych) wskazują, że podaż pochodziła ze strony kapitału zagranicznego.
W komentarzach pojawiły się opinie, że spadki cen to reakcja na plany zwiększenia deficytu budżetowego w przyszłym roku. Tyle tylko, że o tym wiadomo było już w zeszły piątek. Skąd więc takie opóźnienie reakcji? Owszem, większy deficyt to większa podaż obligacji, a więc i wyższa ich rentowność. Ale to również było wiadomo. Wygląda więc na to, że przed południem ktoś postanowił „wyjść” z Polski.
Gdy spojrzy się jednak na dalszą część sesji, widać, że nie było to zjawisko masowe. Od południa bowiem na rynku nic ciekawego się nie działo. Handel praktycznie zamarł, a kupujący stosunkowo niewielkim nakładem próbowali odrabiać straty. Dość powiedzieć, że od południa przez kolejne cztery godziny właściciela zmieniły akcje za niespełna 400 mln złotych. Tym razem jednak kupujący musieli oddać pole drugiej stronie. Ostatecznie WIG20 stracił 1,56 proc.
Nie było żadnych impulsów z rynków zachodnich, na których akcje wprawdzie taniały, ale skala tej przeceny była kosmetyczna. Decyzja Banku Anglii o pozostawieniu głównej stopy procentowej na dotychczasowym poziomie (0,5 proc.) była zgodna z oczekiwaniami i nie wpłynęła na wyceny akcji.