W ostatnich tygodniach w Ameryce ukazało się sporo analiz, czy Stany Zjednoczone są w stanie jednocześnie być zaangażowane w trzy wojny: na Ukrainie, w Strefie Gazy i w obronę Tajwanu, który Chiny uważają za swój.
Rosnące napięcie wokół wyspy, a w szczególności powtarzające się incydenty z udziałem chińskich samolotów i okrętów spowodowały, że relacje między Waszyngtonem i Pekinem osiągnęły najgorszy poziom od 1979 roku.
Czytaj więcej
Prezydenci USA i Chin, Joe Biden i Xi Jinping, w czasie środowego spotkania w San Francisco uzgodnili uruchomienie gorącej linii między przywódcami obu krajów, a także wznowienie kontaktów między siłami zbrojnymi Chin i USA.
W ciągu czterech godzin spotkania obaj przywódcy chcieli więc wysondować, w jakich okolicznościach Xi zdecydowałby się na zajęcie siłą Tajwanu i jak daleko Biden jest gotów pójść w obronie wyspy. Te ustalenia pozostały poufne, jednak amerykański prezydent nie powtórzył deklaracji o przyjściu z pomocą Tajwańczykom w razie napaści Chińczyków. W przeszłości Amerykanin czterokrotnie składał takie oświadczenie. Można więc założyć, że wraca do tradycyjnej strategii „dwuznaczności”. Formalnie USA uznają „zwierzchność” Chin nad Tajwanem i wywierają nacisk na Tajpej, aby nie ogłaszać niepodległości. Wygląda na to, że taki kompromis przynajmniej na razie Xi wystarcza.
Szczyt USA - Chiny. Co XI Jinping obiecał Joe Bidenowi?
To wstępne porozumienie zostało uzupełnione o przywrócenie bezpośrednich połączeń szyfrowych między dowództwami wojskowymi Stanów i Chin, które Pekin zerwał po przyjeździe na wyspę ówczesnej spikerki Izby Reprezentantów Nancy Pelosi latem zeszłego roku.