Spór o unijne pieniądze potrwa, a stawką są miliardy euro. Premier Mateusz Morawiecki nie wykorzystał przemówienia w Parlamencie Europejskim (PE) do tego, by poprawić pozycję negocjacyjną Polski. Żonglował cytatami z orzeczeń sądów konstytucyjnych innych krajów, aby przekonać, że wyrok polskiego Trybunału Konstytucyjnego nie jest niczym wyjątkowym.
Gdy na koniec debaty odpowiadał na – w większości krytyczne – wystąpienia europosłów, jednym zarzucił, że stali po stronie oprawców księdza Popiełuszki, a innym, w szczególności Niemcom i politykom chadeckiej Europejskiej Partii Ludowej, że razem z prezydentem Rosji Putinem budują gazociąg Nord Stream 2.
– Skoro sięga pan po Nord Stream 2, to znaczy, że zabrakło innych argumentów – odpowiedziała mu Ursula von der Leyen, przewodnicząca Komisji Europejskiej, niemiecka chadeczka.
Wyrok zagrożeniem
Szefowa KE stawia jasne warunki: pieniądze z Krajowego Planu Odbudowy (KPO), czyli 24 mld euro dotacji i 12 mld euro preferencyjnych pożyczek, Polska może dostać tylko po wypełnieniu konkretnych zaleceń dotyczących niezależności wymiaru sprawiedliwości: likwidacji Izby Dyscyplinarnej Sądu Najwyższego i przywróceniu do pracy zwolnionych sędziów. – Proszę to zatem uczynić – powiedziała szefowa KE.
Czytaj więcej
Pomysł, by premier pojechał do Strasburga i przedstawił argumenty rządu w sporze z Unią, nie był zły. Jednak ta misja nie mogła się skończyć sukcesem. Nie z powodu złej woli instytucji UE, ale dlatego, że obie strony mówią innym językiem.