Czy można wyobrazić sobie nowoczesny system transportu miejskiego bez elektronicznej karty miejskiej? Większość dużych miast w Polsce i spora część mniejszych zdecydowała się już na ich wprowadzenie. Podstawowa funkcja kart sprowadza się do dystrybucji biletów komunikacji miejskiej, jednak coraz częściej dodawane są kolejne opcje: w niektórych miastach taką kartą płacić można za parkowanie, wstęp na basen czy do muzeum.
Władze miejskie przedstawiają wprowadzanie kart jako rozwiązanie racjonalizatorskie: z zasady chodzi o usprawnienie funkcjonowania systemu transportu publicznego i cięcie kosztów. W uzasadnieniach standardowo pojawia się także troska o wygodę mieszkańców i większą atrakcyjność miasta dla turystów. Trudno podważać niektóre oczywiste korzyści wynikające z wprowadzania elektronicznych kart miejskich – szczególnie te finansowe. W czym zatem tkwi problem? Trzy kwestie wydają się kluczowe.
[srodtytul]Kluczowe kwestie[/srodtytul]
Po pierwsze dotychczasowe rozwiązania, zakładające anonimowe korzystanie z usług transportu publicznego, są wypierane przez systemy elektroniczne, które wymagają udostępniania danych osobowych. Większość nowoczesnych kart miejskich to karty spersonalizowane. Nie jest to bynajmniej konieczność technologiczna – karty miejskie mogą być równie dobrze anonimowe – ale wynik prostej kalkulacji ekonomicznej: wydając wyłącznie karty spersonalizowane i rejestrując właścicieli, miasto zabezpiecza się przed kosztami wydawania duplikatów.
Drugi problem to narzucanie wszystkim, którzy chcą korzystać z transportu miejskiego, obowiązku posiadania spersonalizowanych kart, a co za tym idzie – przymus podawania danych osobowych. Zgodnie z logiką cięcia kosztów w większości miast spersonalizowane karty są teraz jedynym sposobem płacenia za usługi komunikacji miejskiej. Pojawia się więc pytanie, czy korzyści dla miasta – przede wszystkim finansowe – usprawiedliwiają taką politykę i wykorzystywanie dominującej pozycji przewoźników miejskich.