Rz: Całkiem niedawno Unia Europejska zaczęła mówić o bezpieczeństwie energetycznym. Dlaczego tak nagle stało się to ważne?
Antonio de Almeida:
Społeczeństwa zdały sobie sprawę, że energia jest coraz droższa i coraz trudniejsza do wyprodukowania. W dodatku pozyskanie jej nośników staje się coraz większym problemem. Z jednej strony kraje UE chcą bronić swoich etycznych wartości, ale z drugiej nośniki energii: ropa naftowa i gaz, znajdują się przede wszystkim w krajach, które są politycznie niestabilne, czasami zaś prowadzą politykę trudną do zaakceptowania. Nie mówiąc o tym, że gdy im to pasuje, podwyższają ceny ropy i gazu. W efekcie europejska polityka energetyczna niesłychanie się skomplikowała. Wypracowanie jednolitego stanowiska jest tu wyjątkowo trudne, bo każdy kraj stara się rozwiązać problemy na własną rękę. W dodatku niektóre państwa członkowskich wiszą u rury północnoafrykańskiej, inne u rosyjskiej czy azerbejdżańskiej.
Ale nie ma innego wyjścia, akurat w tej sprawie musimy się porozumieć. Jak pan sądzi, jak długo to może potrwać?
Nawet całe lata. Ten sam problem mamy z wodą. Jako Portugalczyk naprawdę wiem, o czym mówię, bo źródła wszystkich rzek przepływających przez nasz kraj znajdują się w Hiszpanii. Kiedy jest susza, Hiszpanie po prostu zatrzymują wodę. U podstaw leży natura ludzka. Jeśli Niemcy są w stanie zagwarantować zaopatrzenie w energię, porozumiewając się z Rosjanami, nie będą się zajmowali napięciami w stosunkach polsko-rosyjskich i polskimi obawami przed wstrzymaniem przez Rosjan dostaw gazu do Polski. Jeżeli my dogadamy się z Algierczykami, nie będziemy się przejmowali kłopotami Hiszpanów. Na solidarność nie ma co liczyć. W tej sytuacji Unia Europejska ma niebywale trudne zadanie. Musi zacząć od tego, aby Portugalczycy trochę ustąpili, a Niemcy nie byli tacy samolubni, bo przecież każdy z naszych krajów musi jakoś rozwiązać problem bezpieczeństwa energetycznego.