Firmy powoli ruszają z inwestycjami. W 2010 roku nie spodziewałbym się jakiegoś znaczącego wzrostu, ale powinno być lepiej niż w ubiegłym
– twierdzi Adam Żołnowski z PricewaterhouseCoopers.
Większość ekspertów wydaje się zgodna: dno powinniśmy mieć już za sobą. Ubiegły rok był najgorszy pod względem napływu inwestycji do Polski od naszego wejścia do Unii Europejskiej. Według opublikowanych wczoraj danych Narodowego Banku Polskiego dotyczących bilansu płatniczego w ciągu pierwszych 11 miesięcy 2009 roku ich wartość wyniosła niecałe 7,7 mld euro. Dane za grudzień, jakie zostaną przedstawione w przyszłym miesiącu, niewiele już zmienią. Choć mogą tę wartość jeszcze obniżyć, w listopadzie bowiem saldo bezpośrednich inwestycji zagranicznych było ujemne (-372 mln euro), co zdarzyło się pierwszy raz od dłuższego czasu.
Nie jest to jednak zapowiedź negatywnego trendu, bo przyczyną było wypłacenie przez jedną z firm dywidendy w wysokości ponad 700 mln euro. A w dodatku całkiem niezła okazała się wartość reinwestowanych w listopadzie zysków: zbliżyła się do poziomu pół miliarda euro. Według Tomasza Konika z Deloitte to właśnie reinwestycje będą teraz stanowić pokaźną część nowych nakładów inwestycyjnych.
Jak może wyglądać napływ inwestycji w roku 2010? Paweł Tynel z Ernst & Young zakłada wzrost na poziomie 10 – 20 proc. Ale zastrzega: – To nie będzie łatwy rok. Polska będzie musiała walczyć o inwestorów. Nowych projektów jest niewiele, a konkurencja bardzo duża – zaznacza Tynel. Bardziej sceptyczny jest Kiejstut Żagun z KPMG: jego zdaniem sukcesem będzie nawet utrzymanie dotychczasowego poziomu. – Część ubiegłorocznych inwestycji była rezultatem decyzji sprzed wybuchu kryzysu. A o przedsięwzięciach, które teraz się pojawią, decydowano już w czasie recesji. A więc znacznie ostrożniej – tłumaczy. Ponadto inwestorzy dalej niepewni są przyszłości. Wciąż są sygnały, że gospodarkę może czekać kolejne tąpnięcie. – Gdyby mimo to napływ inwestycji wzrósł, byłoby to miłą niespodzianką – twierdzi Żagun.