Poloczkowa wspomina, że mąż wracał z pracy i bąkał o przekroczeniach norm metanu, "uda się albo się nie uda". – Dozór, sztygary kazali siedzieć cicho. Siedzieliśmy wszyscy na bombie, a ona w końcu wybuchła – mówi wdowa. Uważa, że zamknięcie Halemby będzie dramatem tysięcy rodzin. Wie, co mówi. Jej ojciec przepracował w tej kopalni 27 lat. Teraz syn Adam jest w technikum górniczym i ciągnie go "na grubę" (do kopalni – red.).
– Śmierć męża to wciąż otwarta rana, a o tym, czy Halemba ma istnieć, powinni decydować górnicy, nie ja – mówi Teresa Gęsikowska, wdowa po Januszu, który zginął z Bernardem Poloczkiem.
50-letni Jan Góra, górnik z Halemby, który w wypadku w 2002 r. stracił nogę, przez pierwsze miesiące czuł złość do kopalni. Nauczył się chodzić na protezie, żyje z renty. Z traumy wyszedł dzięki żonie i dzieciom. – Ryzyko zawodu, tyle że górnik ma je większe – uśmiecha się smutno. Mimo iż na dół nigdy nie zjedzie, żyje sprawą możliwego zamknięcia kopalni. – W Halembie pracują moi sąsiedzi, znajomi. Każdy wie, że będzie makabra, bo ta kopalnia to jedyna żywicielka. Martwię się tak samo jak oni – wzdycha.
Starszy syn Górów po studiach poszedł pracować do kopalni. Nie do Halemby, tylko kopalni Pokój. Chce być behapowcem. – Może on zmieni warunki pracy na dole na lepsze? – zastanawia się pan Jan.
[srodtytul]Symbol obrony górnictwa[/srodtytul]
– Sięgam pamięcią i liczę, że Halembę już cztery razy próbowano zamykać, ale zawsze się obroniliśmy – stwierdza Zbigniew Domogała, związkowiec z Sierpnia 80 w Halembie.